Libretto Balu maskowego oparte zostało na historycznym fakcie zamordowania 1792 roku na balu dworskim Gustawa III, króla Szwecji, przez grupę spiskowców, którą zorganizował hrabia Anckarström. Mamy tutaj konflikt, w starym jak świat kręgu małżeńskiego trójkąta, z tą jednak różnicą, że tutaj do zdrady faktycznie nie dochodzi. Niedoszły kochanek targany wewnętrznymi rozterkami, czy dać pierwszeństwo uczuciu przyjaźni do wiernego druha, czy miłości do jego żony – wybiera przyjaźń. Finał tragedii rozgrywa się na dworskim balu, gdzie domniemany kochanek ginie z ręki zazdrosnego męża, który dopiero po zadaniu śmiertelnego ciosu dowiaduje się, że żona i przyjaciel pozostali mu wierni. Pozory świadczące przeciwko nim okazały się złudą.

Wreszcie po rocznych bojach z cenzurą ruszają próby, 17 lutego 1859 w rzymskim Teatro Apollo dochodzi do prapremiery opery, która przysporzyła Verdiemu tak wielu problemów. Wynagradza je z nawiązką jej wielki sukces. Verdi jest 30 razy wywoływany przed kurtynę, a po przedstawieniu rozentuzjazmowana publiczność wyprzęga konie z powozu by przeciągnąć siedzącego w nim Verdiego ulicami Rzymu do hotelu. Hasła wolności zawarte w libretcie znalazły natychmiast żywy oddźwięk u włoskich patriotów. Mury Rzymu pokryte zostały napisami Viva Verdi, które czytane były jako: Viva Victorio Emanuele re d’Italia, co było hasłem połączenia Włoch pod berłem Viktora Emanuela II. Bal maskowy szybko zdobył sceny operowe na całym świecie. Najpierw grano go w wywalczonej przez cenzurę wersji zwanej „bostońską” by po kilkunastu latach wrócić do oryginalnego kształtu i faktów okaleczonych przez cenzurę.
Tą oryginalną szwedzką wersję przygotowano w Operze Śląskiej w Bytomiu – premiera odbyła się 9 grudnia ubiegłego roku. Ponieważ nie mogłem być na niej obecny wybrałem się na przedstawienie 7 kwietnia. Nie będę ukrywał, wyszedłem po nim oczarowany niemal każdym jego elementem oraz wysokim poziomem muzyczno-wokalnym. To pierwsze z przedstawień jakie ostatnio oglądałem, które wciągnęło mnie od pierwszej chwili w wir scenicznej akcji. Anna Wieczur wyreżyserowała przedstawienie z ogromnym wyczuciem i smakiem. W zasadzie pozostaje w nim wierna Verdiemu i librettu, tyle, że realizuje je środkami jakimi dysponuje nowoczesny teatr. A te po remoncie bytomskiej sceny bardzo się poprawiły. Znakomita konstrukcja dramaturgiczna każdej sceny, świetne budowanie i stopniowanie napięcia dramatycznego dynamicznie prowadzonej akcji oraz wyraziste określenie postaci, są jego najistotniejszymi walorami. Pozostając przy warstwie realizacyjnej należy wspomnieć o udanych kostiumach Anny Chadaj, i świetnej scenografii Matyldy Kotlińskiej oraz projekcjach Stanisława Zaleskiego nadającym wielu scenom właściwy klimat, wspomagał je też udział baletu realizujący z powodzeniem układy Izadory Weiss.

Równie wiele dobrego mogę napisać o znakomicie dobranej obsadzie, w której każdy był mistrzem swojej roli! Jednak bohaterami wieczoru okazali się bez wątpienia: Anna Wiśniewska-Schoppa w partii Amelii oraz Stanisław Kuflyuk w roli Renato. Wiśniewska-Schoppa zachwyca nie tylko pięknym soczystym brzmieniem głosu swobodą jego prowadzenia i świetnym frazowaniem ale również płynnością legato, ekspresją i intensywnością emocji. Jej głos, nie tracąc nic z blasku, bez trudu górował nad orkiestrowym forte. Najważniejsze jednak, że wszystko to było podporządkowane stworzeniu prawdziwie dramatycznej kreacji wokalno – aktorskiej, w której każdy gest czy ruch miał swoje uzasadnienie dramaturgiczne. Jej Amelia kreślona delikatną linią, bez zbędnych przerysowań przykuwa uwagę od pierwszego wejścia artystki. W roli Króla Gustawa partnerował jej, nieco nieporadny aktorsko, Matheus Pompeu, który zaprezentował interesujący głos o ładnej barwie i wyrównanym brzmieniu, szkoda tylko, że w momentach najbardziej dramatycznych zbytnio go forsował. Znakomitą kreację wokalno-aktorską stworzył Stanisław Kuflyuk w roli Renato, męża Amelii. Znakomicie brzmiący baryton dramatyczny, świetna – pełna swobody – emisja oraz tłumiona pasja w głosie, pozwoliły zbudować artyście wiarygodny obraz swojego bohatera.
Wiele uznania należy się Małgorzacie Walewskiej która kolejny raz w swojej karierze zmierzyła się partią Ulryki. Piękne operowanie barwą prawdziwie głębokiego altowego brzmienia, szczególnie w dolnym rejestrze, pozwoliło jej nadać tworzonej kreacji konieczną w tym przypadku, aurę demonicznej niezwykłości. W czym pomagał jej pełen fantazji kostium.

Przedstawieniem dyrygował bardzo sprawnie Tomasz Tokarczyk, któremu udało się wyeksponować to co w Balu maskowym najistotniejsze, czyli taneczną lekkość muzyki będącej kontrapunktem dla narastającego na scenie dramatu. W jego interpretacji orkiestra przestaje być już tylko akompaniamentem stając się samodzielnym środkiem kształtowania dramaturgii. Znakomicie sprawował się chór mający w tej operze status bohatera zbiorowego.
Na zakończenie mogę dodać tylko jedno! – Jeżeli kochasz Verdiego i jego opery, to tego Balu maskowego nie powinieneś przegapić!
Adam Czopek