Data 13 sierpnia 1876 roku, jest zarazem dniem rozpoczęcia pierwszego Festiwalu, który trwał do końca miesiąca i miał w programie wyłącznie cykl Pierścienia Nibelunga trzykrotnie powtórzony. Sukces był ogromny! W świat poszły opinie o narodzinach nowej sztuki, a w festiwalowej kasie doliczono się deficytu w wysokości 250 tysięcy marek. Sumy na owe czasy astronomicznej! Klęska finansowa na tyle ostudziła zapał Wagnera, że drugi festiwal odbył się dopiero po sześciu latach, w 1882 roku. Okazją ku temu była prapremiera Parsifala, który z woli jego twórcy przez pierwszych trzydzieści lat miał być wystawiany wyłącznie na scenie Festspielhausu w Bayreuth. Kilka miesięcy po premierze Parsifala Wagner nagle umiera w Wenecji – 13 lutego 1883 roku. Ster rządów przejmuje jego żona Cosima pracowicie zabiegająca przez następne 23 lata o popularyzację twórczości męża i budowanie renomy festiwalu na „Zielonym Wzgórzu”. To ona wprowadziła na scenę kolejne dzieła Ryszarda dbając jednocześnie o to by wykonywali je tylko ci najwięksi artyści. Cosima sprawiła, że festiwal stał się rodzinnym dobrem Wagnerów zawsze kierowanym przez kolejne jej pokolenia. Za jej sprawą pojawiali się Bayreuth najbardziej znani w świecie artyści specjalizujący się w wykonawstwie dzieł Ryszarda Wagnera. Jej kariera jako dyrektora Festiwalu trwała dwadzieścia lat od 1886 roku do 1906. Za jej kadencji na festiwalowej scenie pojawiły się dotychczas na festiwalu nie grywane Tristan i Izolda (1886), po dwóch latach Śpiewacy norymberscy (1888). Później był Tannhäuser (1891), Lohengrin (1894) oraz Holender tułacz (1901). Dziełem Cosimy Wagner była też reżyseria historycznie drugiego w Bayreuth cyklu Pierścienia Nibelunga (1896). Po niej dyrektorski fotel przejął Siegried Wagner, jedyny syn Cosimy i kompozytora. Po jego śmierci dyrektorem została jego żona Winifred, fanatyczna wielbicielka Hitlera, który bywał częstym gościem willi Wahnfried. To ona uwikłała festiwal w machinę hitlerowskiej propagandy, za jej zgodą Bayreuth okrzyknięto kolebką germańskiej sztuki oraz symbolem niemieckiego nacjonalizmu. Po zakończeniu wojny odpowiedziała za to przed sądem, który odsunął ją od kierowania festiwalem i skazał wiekową damę na roboty publiczne! Pierwszy powojenny festiwal, który odbył się w 1951 roku, prowadzili zgodnie bracia: Wieland (sprawy artystyczne) i Wolfgang (administracja, finanse) Wagnerowie, synowie Siegfrieda wnukowie kompozytora. Po nagłej śmierci Wielanda w 1966 roku, pełną dyrekcję przejął Wolfgang, który 2008 roku przekazał kierowanie festiwalami w Bayreuth swoim córkom, Katharinie Wagner i Evie Wagner-Pasquier. Dyrekcja Wolfganga Wagnera trwała ponad pół wieku, i była najdłuższą w historii festiwalu..
Legendę Bayreuth budowali od początku najwięksi artyści od dyrygentów klasy Hansa Richtera, Hermana Levi, Arturo Toscanniego, Victora de Sabaty Ryszarda Straussa i Herberta von Karajana oraz Karla Böhma, Hansa Knappertsbuscha poczynając. W tym miejscu wypada zaznaczyć, że dotychczas żaden z polskich dyrygentów na tej scenie nie prowadził przedstawień. Nie mniej bogata jest lista znakomitych reżyserów i scenografów by wspomnieć; braci Wielanda i Wolfganga Wagnerów, Patrice Chéreau Jean-Pierre Ponnelle, Augusta Everdinga, Götza Friedricha, Alfreda Kirchnera, Franka Castorfa. Jednak najliczniejszą grupę stanowią znakomici śpiewacy specjalizujący się w wykonawstwie morderczych Wagnerowskich partii. Wypadałoby w tym miejscu wymienić, Kirsten Flagstad, Marthę Mödl, Birgit Nillson, Deborah Polaski, Waltraud Meier, Irene Dalis, Gandulę Janowitz, Violetę Urmana, Wolfganga Windgassena, Hansa Sotina, Johna Tomlinsona, Franza Mazura, George Londona, René Kollo, Poula Elminga, Placido Domingo oraz Bryna Terfela. Szkoda tylko, że w tym doborowym towarzystwie rzadko – by nie powiedzieć: bardzo – można spotkać polskich artystów. Nawet jeżeli któryś z naszych śpiewaków się pojawił na tym festiwalu (Maria Janowska, Herman Horner, Alina Wodnicka, Jagna Sokorska), to najczęściej w epizodycznych partiach. Dopiero dokonania Piotra Beczały i Tomasza Koniecznego przełamały tę złą passę, czy na długo – trudno powiedzieć.
Każdy festiwalowy dzień rozpoczyna się wczesnym rankiem kiedy pod kasą ustawia się kilkudziesięcioosobowa grupa cierpliwie czekająca na możliwość kupienia biletu ze zwrotów. Zdarza się to jednak stosunkowo rzadko. Znacznie pewniejszy sposób, to spacer wokół festiwalowego gmachu z kartką, na której jest wypisane: „Kupię bilet”. Widziałem, jak kilka razy udało się w ten sposób zdobyć obiekt pożądania. Około godziny 15-tej rozpoczyna się właściwe festiwalowe misterium. Z minuty na minutę przed Festspielhausem gęstnieje tłum elegancko ubranych (prawdziwa rewia mody) szczęśliwców, którym udało się zdobyć upragnione karty wstępu, te nigdy do tanich nie należały. Za pełny cykl Pierścienia trzeba zapłacić średnio około 1000 euro.
Wreszcie kilka minut przed 16-tą z zewnętrznego balkonu rozlega się trzykrotnie zagrany przez trąbki i puzony motyw muzyczny prezentowanego tego dnia dzieła. To sygnał dla publiczności, że można wejść na widownię by zająć miejsce w rzędzie, ale usiąść można dopiero w chwili kiedy pojawią się wszyscy mający miejsca w tym rzędzie. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, między rzędami jest tak wąsko, że praktycznie nie mowy o przejściu. Przyznać trzeba, że festiwalowa publiczność jest wyjątkowa! Słucha w całkowitym skupieniu i ciszy, siedząc przez kilka godzin na twardych i niewygodnych fotelach. A przecież dramaty Wagnera są wyjątkowo długie: Zmierzch bogów trwa blisko pięć godzin, Parsifal i Śpiewacy norymberscy są niewiele krótsze, można się więc nabawić bólu określonej części ciała. To dlatego nikogo nie dziwi widok eleganckich dam i panów noszących podczas godzinnych przerw między aktami własne poduszeczki.
Festiwal Wagnerowski ma jeszcze jedną charakterystyczną cechę. Tam jeżeli coś wyjątkowo się podoba to rozlegają nie tylko owacyjne oklaski, ale również głośne tupanie w drewnianą podłogę. Wywołuje to niesamowite wrażenie, a spotęgowane przez znakomitą akustykę, daje wrażenie, że sufit wali się na głowę. Przeżyłem coś takiego po przedstawieniu Parsifala z udziałem Placido Domingo. Niesamowite wrażenie! Ale przeżyłem też w Bayreuth głosy protestu niezadowolonej publiczności, która głośnym gwizdaniem i gromkim buuuu długo dawała wyraz swojej dezaprobacie po premierze Tristana i Izoldy w reżyserii Heinera Mullera.
Adam Czopek