Maria Callas, której głos i wokalne aktorstwo kochały miliony melomanów, jest jedną z najczęściej wspominanych i opisywanych wielkich operowych primadonn. Jej bajkowa kariera, niepowtarzalna osobowość, pamiętne kreacje, liczne romanse i skandale oraz cena jaką zapłaciła za swoją sławę, stały się treścią kilkunastu książkowych biografii, setek artykułów i filmu Franco Zeffirellego. Każdy z autorów punktem wyjścia swej wizji tej wielkiej artystki czynił inny fragment jej bujnego życia, w którym wszystko podporządkowała sztuce śpiewu. „Moje życie to opera, a scena dawała mi uniesienie i ukojenie” – pada z ust Marii Callas w najnowszym o niej filmie.

Pablo Larrain – reżyser, i Steven Knight – scenariusz autorzy najnowszej wersji filmowej fragmentu biografii Marii Callas, (od 7 lutego na polskich ekranach ) punktem wyjścia swojej opowieści uczynili ostanie lata życia wielkiej artystki, która przedwcześnie zakończyła karierę osiadła w swoim paryskim mieszkaniu i oddaje się wspomnieniom, na których cieniem kładzie się jej samotność, wyobcowanie i duże ilości leków jakie każdego ranka połyka. Przeplatanie rzeczywistości z fantazją stanowi fabularną oś tej opowieści. Film jest zapisem ostatnich dni z życia tytułowej bohaterki, która bezskutecznie próbuje wrócić po latach na scenę.
Film rozpoczyna się od sceny śmierci Marii Callas w jej luksusowym apartamencie w Paryżu, tą samą cenę ogląda widz w zakończeniu. Wszystko co dzieje się między tymi dwoma scenami to retrospekcja głównej bohaterki. Oglądamy słynną primadonnę ukrywającą się przed światem w swoim wielkim mieszkaniu; słucha swoich nagrań szukając w nich ukojenia. Podobnego ukojenia szuka w zażywanych w nadmiarze lekach uspokajających i przeciwbólowych, które sprawiają, że żyje na pograniczu snu i jawy. Jest samotna, otoczona swoimi obsesjami, jedynymi towarzyszami są oddani jej Ferrucio (Pierfrancesco Favino) i Bruna (Alba Rohrwacher), którzy spełniają jej najróżniejsze kaprysy. Nie ma już wielkich tłumów wielbicieli, blasku fleszy, kwiatów i wiwatującej publiczności, jeżeli się pokazują to jedynie jako jej wspomnienia. Szkoda tylko, że realizatorzy w większym jeszcze stopniu nie wykorzystali oryginalnych nagrań Callas, nie przeprowadzają widza przez widownie wielkich teatrów, w których ją podziwiano, co z pewnością było by kolejnym atutem. Wypada też żałować, że Pablo Larrain większą część fabuły poświecił relacjom Callas ze służbą i wyimaginowaną ekipą filmową, co siłą rzeczy odbiło się ujemnie na portrecie samej artystki. Przez co realizatorzy pominęli zbyt wiele ważnych momentów życia i kariery swojej bohaterki.

W tytułową rolę Primadonny assoluta wcieliła się Angelina Jolie, która przygotowywała się do tej roli przez ponad pół roku. Brała lekcje włoskiego, operowego śpiewu i pewnie przez ten sam czas obserwowała, na filmach, gesty i zachowania Callas, te opanowała najlepiej. Głos aktorki w wielu miejscach zmiksowano z głosem Callas, co nie zawsze wychodzi obu paniom na dobre. Chociaż przyznaję okazało się to dobrym sposobem ukazania faktu z jakimi trudnościami borykała się Maria Callas po utracie głosu, i walce o jego odzyskanie. Po premierze w Wenecji kreację Angeliny Jolie przyjęto wielominutową owacją na stojąco, kilka recenzji sugerowało nawet, że jest to oscarowe osiągnięcie aktorki. Niestety, nominacji w tym względzie film nie otrzymał. Jedno wydaje się pewne, w kreacji Angeliny Jolie jest miejsce dla Callas i jej samej! W opinii wielu to jedna z najważniejszych i najpiękniejszych ról w karierze tej aktorki.
Adam Czopek