Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Recenzje teatralne

Don Carlos w Łodzi – premiera z pandemią w tle

Używając sportowej terminologii można powiedzieć, że Teatr Wielki w Łodzi rzutem na taśmę zrealizował 19 marca 2021 premierę Don Carlosa Guiseppe Verdiego, i to w obsadzie jaką byłby zachwycony dyrektor każdego prestiżowego teatru operowego. Na dodatek dyrekcji łódzkiej sceny operowej udała się rzecz wyjątkowa, było nią ściągnięcie na ten wieczór polskich śpiewaków należących do grona najbardziej poszukiwanych artystów, występujących od lat na największych scenach operowych świata. Mających przy tym doświadczenie i sukcesy w partiach, które na łódzkiej scenie prezentowali. Mogliśmy więc podziwiać kunszt Aleksandry Kurzak w partii Elżbiety de Valois, Moniki Ledzion-Porczyńskiej, księżnej Eboli, Roberta Alagny (jedyny nie Polak w obsadzie, ale życiowy partner Aleksandry Kurzak), w roli tytułowego Don Carlosa, Rafała Siwka jako Filipa II oraz Andrzeja Dobbera w roli Markiza Posy. Jedynie partię sędziwego Wielkiego Inkwizytora powierzono Robertowi Ulatowskiemu, soliście Teatru Wielkiego w Łodzi. Podobnie jak epizodyczne role: Tybalda (Aleksandra Borkiewicz), Hrabiego Lermy (Michał Jan Barański), Mnicha (Rafał Pikała) i Głosu z nieba (Hanna Okońska), których wykonawcami byli łódzcy artyści.

T.W. w Łodzi – Ulatowski A. Kurzak R. Siwek. A. Dobber – fot. – Joanna-Miklaszewska

Mimo, że premiera miała formę koncertu inscenizowanego, jej reżyserii podjął się (online) Michał Znaniecki, który zbudował interesującą inscenizację, z jednej strony uwzględniającą wymogi sanitarne czasu pandemii, z drugiej umiejętnie je połączył z autorskimi didaskaliami, zachowując rozmach scen zbiorowych i kameralny charakter wielu w tym dziele ansambli. Przedstawienie jest proste i czytelne w każdej scenie oraz epizodzie. Udaną oprawę scenograficzną tworzyły projekcje świetlne oraz projekcje obrazów Wojciecha Siudmaka, które nadawały wielu scenom właściwy wymiar i klimat. Sama scena została podzielona jakby na trzy nie przenikające się strefy, z których każda miała swoje przeznaczenie. Podzielona orkiestra ulokowana została w orkiestronie (kwintet smyczkowy) oraz na scenie za solistami (pozostałe instrumenty), proscenium należało do solistów, z nad nimi i orkiestrą rozlokowano chóry, balet, które tworzyły pełne rozmachu sceny zbiorowe. Stworzona przez Zanieckiego inscenizacja urzeka nie tylko dramaturgiczną zwartością i konsekwencją tworzenia efektownego obrazu, ale również wyrazistym prowadzeniem bohaterów dramatu.

Scena zbiorowa – fot Joanna Miklaszewska

W pieczołowicie dobranej obsadzie właściwie prawie nie było słabych punktów. Rafał Siwek subtelną linią dyskretnego aktorstwa wokalnego kreślił obraz króla Filipa II, był jednocześnie władczy i okrutny. Jednak w zaciszu swojej komnaty okazał się zagubionym samotnym człowiekiem (pięknie zaśpiewany monolog (Ella giammai m’amo) zdanym na łaskę Inkwizytora. Kreacja nasycona wieloma odcieniami wokalnej ekspresji, pozwoliła mu stworzyć przejmujący obraz swojego bohatera. Wytrawne aktorstwo wokalne, świetne prowadzenie głosu o wyrównanym w każdym rejestrze brzmieniu oraz temperament sceniczny, pozwoliły Monice Ledzion-Porczyńskiej stworzyć piękną kreację Eboli wspaniale prezentującą skomplikowany charakter swojej bohaterki. Kreacja, o której długo będzie się pamiętało. Andrzej Dobber w partii markiza Posy zaprezentował głos pełen ciepła, ale kiedy trzeba nabierający mocnych dramatycznych tonów. Pozwoliło mu to zbudować przekonywującą kreację, czego najpiękniej dowiódł w świetnie wykreowanej scenie śmierci. Co prawda w głosie Roberta Ulatowskiego chciałoby się słyszeć więcej ponurej, budzącej grozę, ekspresji szczególnie w duecie z Filipem II, ale i tak może ten artysta zapisać partię Wielkiego Inkwizytora po stronie swoich artystycznych osiągnięć. Jednak bezdyskusyjną bohaterką wieczoru okazała się Aleksandra Kurzak w roli królowej Elżbiety de Valois, która zaprezentowała nie tylko głos o pięknej nasyconej barwie prowadzony z wyjątkową swobodą i wielką kulturą, ale również świetne wyczucie dramatu swojej bohaterki, której obraz wiarygodnie kreśliła. Pozostaje mi tylko wspomnieć jeszcze o pięknym legato i wspaniałych pianach. Czyż w tej sytuacji można się dziwić, że po arii Tu che le vanità długo nie milkły brawa zachwyconej publiczności.

Nad muzyczną stroną premiery czuwał bułgarsko-wiedeński dyrygent Vladimir Kiradjiew. Dobrze przygotowane orkiestra i chór prowadzone przez niego z dużą precyzją i wyobraźnią zapewniły premierze wysoki poziom muzyczny. Jest w jego interpretacji głębia emocji, dobrze budowane napięcie i śpiewność verdiowskiej frazy. Mamy też właściwą dynamikę i przejrzystość brzmienia, a zarazem wyrazistość dramaturgiczną i żywe tempo muzycznej narracji.

W sumie premiera, będąca osiągnięciem Teatru Wielkiego w Łodzi, o której długo będzie się mówiło i pamiętało!

Adam Czopek