Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Recenzje teatralne

Don Carlos we Wrocławiu, czyli partia szachów

Myśl przewodnia inscenizacji Michała Znanieckiego jest nawet interesująca. Reżyser prezentuje swoją wizję jako dramat polityczny rozgrywający się na wielkiej  szachownicy. Od samego początku ma się wrażenie, że w tej inscenizacji jest wielu graczy, z których większość chce ugrać coś dla siebie. Szachowe figury i pionki  co chwilę zmieniają miejsce i położenie, to one są motorem napędowym akcji, w której stawką jest władza, zazdrość i wpływy. Najbardziej wymownym tego momentem jest partia szachów grana na proscenium przez Wielkiego Inkwizytora  z jakimś bliżej nieokreślonym monstrum, które w pewnym momencie wstaje i odchodzi, ale Inkwizytor nie zwracając na to uwagi, gra dalej sam z sobą.

Figury i pionki na szachownicy

 Wszystko to byłoby piękne gdyby nie „dodatki” wymyślone przez reżysera, które burzą logikę i są trudne do zaakceptowania. Na dodatek stoją w pełnej sprzeczności z librettem. Miłość Elżbiety i Carlosa w tym przedstawieniu schodzi na dalszy plan! Trudno zaakceptować karne obcinanie włosów Hrabinie z dworu królowej Elżbiety. Wyjątkowo perfidne upokorzenie. Z historii pamiętamy kogo w czasach niemieckiej okupacji w ten sposób golono. Kuriozalnym pomysłem okazała się scena autodafe – palenie heretyków, kiedy na stos wrzucono – w formie dodatku – deputowanych flandryjskich (w libretcie jest tylko ich aresztowanie).

Wstęp do sceny autodafe

Słynny monolog króla Filipa Ella giammai m’amo! nie jest samotnym (jak każe libretto) monologiem starego władcy w bezsenną noc, przysłuchują się mu siedzący bez ruchu pozostali bohaterowie akcji. Nie bardzo wiem dlaczego i po co? Następującemu po nim wielkiemu duetowi króla Filipa Ii i Wielkiego Inkwizytora zabrakło niezbędnej w tym miejscu atmosfery grozy i narastania napięcia dramatycznego, a przecież konfrontacja tych dwóch charakterów jest osią całego dramatu. Na dodatek widok schodzących po nim Filipa II i Inkwizytora ciągnących za sobą paradne krzesła zupełnie mnie rozbawił! Miałem też wrażenie, że Rafał Siwek (Filip) i Aleksander Teliga (Inkwizytor) śpiewali ten duet bez większego przekonania! I tak doszliśmy do kolejnego kuriozum kiedy w finale pojawia się na scenie Wielki Inkwizytor i podrzyna gardło królowej – Dlaczego! Czegoś takiego jeszcze w Don Carlosie nie oglądałem. Tak mniej więcej wyglądały dodane reżyserskie pomysły mające podnieść atrakcyjność przedstawienia.  Niestety, okazały się niezbyt szczęśliwym rozwiązaniem, w którym to co w Don Carlosie najistotniejsze: lojalność, wolność i poświęcenie, mocno przybladło.   

Stanisław Kuflyuk – Posa, Norbert Ernst – Don Carlos

Teraz słów kilka o zaletach przedstawienia, jest ich kilka, jednak nie przykrywającą tych negatywnych. Po pierwsze monumentalna scenografia Luigiego Scoglia będąca dobrze zakomponowaną przestrzenią dla skomplikowanych rozgrywek. Przystające do epoki króla Filipa II kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej oraz ciekawe projekcje Karoliny Jacewicz tworzące i utrzymujące klimat każdej ze scen. Dobrze wypadła scena śmierci Posy i finał z tłumem uchodźców przekraczających granicę. Nie najlepiej scena ogrodowa.   

W obsadzie na pierwszy plan wysunęli się: Stanisław Kuflyuk w partii Rodryga, markiza Posy, kreślący obraz swojego bohatera bardzo sugestywnie. Kreacja podparta wieloma odcieniami wokalnej ekspresji odciska na tym przedstawieniu wyraźny ślad  jego artystycznej osobowości. Olena Tokar jako Elżbieta de Valois, śpiewaczka zaprezentowała nie tylko głos o ładnej nasyconej barwie prowadzony z dużą swobodą i kulturą, ale również dobre wyczucie dramatu swojej bohaterki, której obraz wiarygodnie kreśliła. Panowie Rafał Siwek i Aleksander Teliga tym razem jakoś nie potrafili w pełni przekonać mnie do swoich poczynań wokalno-aktorskich. Podobnie zresztą jak Jadwiga Postrożna w roli księżnej Eboli. A szkoda, bo akurat w ich przypadku wiele sobie obiecywałem. Norbert Ernst w roli tytułowego Don Carlosa nie sprostał wymogom tej partii. Jego głos nie wytrzymywał napięcia dramatycznego, a zbyt wysoka tessitura partii zmuszała go do forsowania głosu, co fatalnie odbijało się na jego barwie i brzmieniu.

Aleksander Teliga – Wielki Inkwizytor i Olena Tokar – Elżbieta w ostatniej scenie.

Natomiast znakomicie brzmiały chóry przygotowane starannie przez Annę Grabowską – Borys.

Paweł Przytocki też jakoś nie potrafił mnie przekonać do swojej wizji muzycznego budowania napięcia i dramaturgii. W muzyce pod jego batutą najbardziej brakowało mi energii oraz kłębiących się emocji.

Adam Czopek