Czeska Praga była miastem, które od razu poznało się na geniuszu Mozarta entuzjastycznie oklaskując premierę w 1786 roku jego Wesela Figara, które w Wiedniu nie miało jakoś większego powodzenia. Jeszcze większy entuzjazm towarzyszył prapremierze opery Don Giovanni, skomponowanej w 1787 roku, na zamówienie Pasquale Bondini’ego, dyrektora Stavovské’go Divadla. Również dla tego miasta skomponował Mozart Łaskawość Tytusa, której prapremiera odbyła się we wrześniu 1791 roku, niemal dokładnie trzy miesiące przed niespodziewaną śmiercią kompozytora. Zresztą lata spędzone w Pradze, gdzie kochano jego muzykę i na każdym kroku okazywano mu szacunek, uznał Mozart za najszczęśliwszy okres w swoim życiu.
Don Giovanni określany jest jako Drama giocoso per musica, czyli wesoły dramat muzyczny, jest wspólnym dziełem Mozarta i Lorenza da Ponte, autora libretta. Co prawda jego praska prapremiera została entuzjastycznie przyjęta: „Znawcy i artyści mówią, że czegoś podobnego nie wystawiono dotąd w Pradze.” – napisano po pierwszym przedstawieniu w „Prager Oberpostamtszeitung”. Niestety, kolejne przedstawienia w Wiedniu i innych miastach nie stały się sukcesem Mozarta. Dopiero po śmierci kompozytora orzeczono jednak, że Don Giovanni, to jedno z największych arcydzieł w światowej literaturze operowej. Ta opinia do dzisiaj nie straciła ważności! Muzyka tej opery łączy w sobie elementy lekkiej pogodnej komedii z frazami pełnymi dramatycznego napięcia i grozy.
Przedstawienie zrealizowane w Savonliniie jest tradycyjne, w dobrym tego słowa znaczeniu, z którego Mozart i da Ponte pewnie wyszliby zadowoleni. Jednak widz poszukujący nowych operowych wrażeń … niekoniecznie. Reżyser Paul-Èmile Fourny uszanował autorskie didaskalia, zachowując przy tym rytm muzyki, z której ją wywiódł. Ciekawa i prosta scenografia, kostiumy utrzymane w stylu zbliżonym do epoki, były dobrym uzupełnieniem scenicznej akcji prowadzonej prosto i logicznie pod względem dramaturgicznym. Warto przypomnieć, że reżyser chcący się zmierzyć z tym dziełem musi się uporać z licznymi problemami natury filozoficznej i moralnej jakie niesie ze sobą realizacja tego arcydzieła. W finale nie powinno zabraknąć refleksji nad ludzkimi ułomnościami. Paul-Èmile Fourny dobrze sobie z tym poradził.
Znakomita obsada, z jednym wyjątkiem, również dawała pełną satysfakcję. Yuriy Yurczuk w roli tytułowej okazał się człowiekiem bez skrupułów gotowym brać od życia wszystko co najlepsze nie oferując nic w zamian. Wszystko to realizuje bardzo przekonująco, z dużą kulturą i bez większych przerysowań. Henning von Schulman okazał się Leporellem z godnością znoszącego swój pogmatwany los. Obaj panowie stanowią, wokalnie i aktorsko, znakomity duet. Dzielnie radziły sobie ze swoimi partiami Sonja Herranen – Donna Elwira i Marjukkka Tepponen – Donna Anna, którym dokonania wokalne wystawiają wysoką ocenę. Dzielnie im dotrzymywała kroku Iris Candelaria jako Zerlina, pięknie brzmiący głos nienaganna emisja i wdzięczna postawa pozwoliły jej stworzyć pamiętną kreację. Podobnie było w przypadku Kristiana Lindorosa, który z pełnym przekonaniem wykreował interesujący obraz Masetta.
Pełną wyrazistość aktorską zaprezentował Mika Kares w partii Komandora prezentując przy tym potęgę swojego głosu. Do pełni szczęścia zabrakło odpowiedniego wykonawcy partii Don Ottavia, Joshua Owen Mills nie imponował ani głosem, ani wyrazistym aktorstwem, jego Ottavio był po prostu bezbarwny i pozbawiony temperamentu.
Andrea Sanguineti prowadził Mozartowskie dzieło z finezją, wrażliwością i dużą dbałością o realizację wszelkich niuansów partytury. Eksponując przy tym właściwy puls dramatyczny muzyki, dba o przejrzystość ansambli. Orkiestra pod jego batutą, miała klarownie i eleganckie brzmienie.
Adam Czopek