To ostatnia z oper Gaetano Donizettiego, u którego rok po jej prapremierze zaczynają się pojawiać pierwsze objawy zaburzeń umysłowych, co sprawiło, że umieszczono go – wbrew jego woli – w Ivry pod Paryżem, w zakładzie dla umysłowo chorych. Spędził w nim ponad dwa lata. Zanim jednak do tego doszło musiał Donizetti przebrnąć przez niemało kłopotów związanych z pracą nad Don Pasquale, którego libretto wywiedzione zostało z komedii Ser Marc’Antonio Angelo Angelli’ego. Ta urocza komedia już raz była kanwą libretta opery skomponowanej w 1808 roku przez Stefano Pavesiego dla paryskiego Théâtre Italien. Nie zyskała jednak wtedy większego powodzenia i szybko zeszła z teatralnego afisza.
Kłopoty Donizettiego rozpoczęły się od libretta. Najpierw wycofał się z całego przedsięwzięcia Giovanni Ruffini, który nie mógł się pogodzić z ciągłymi ingerencjami kompozytora i śpiewaków, w to co pisze. Konflikt był na tyle mocny, że Ruffini wycofał swoje nazwisko z prapremierowego afisza. Libretto dokończył sam kompozytor we współpracy z zaprzyjaźnionym poetą Michele Accursi. W listopadzie 1842 roku libretto Don Pasquale jest ukończone. Donizetti rozpoczyna pracę nad partyturą, która trwała ponoć zaledwie jedenaście dni. Więcej czasu zajęła mu instrumentacja i dostosowanie się do życzeń wykonawców poszczególnych partii. Zakończona ogromnym sukcesem prapremiera odbyła się 3 stycznia 1843 w Théâtre Italien w Paryżu, na którego zamówienie powstała. Dzieło z mety zostało uznane za najwybitniejsze, po Cyruliku sewilskim Rossiniego, osiągnięcie opery komicznej. Partytura Don Pasquale powstawała równolegle z pracami nad dwoma innymi operami: Marią di Rohan i San Sebastiano. Dodatkową miarą sukcesu opery Don Pasquale jest też fakt, że po jej prapremierze Królewska Akademia Sztuk Pięknych w Paryżu jednomyślnie nadała kompozytorowi status członka-korespondenta.
Zestawienie dat potwierdza błyskawiczną pracę nad tą operą, tak ze strony kompozytora jak i śpiewaków biorących udział w prapremierze. Kwartet solistów tworzyli wówczas: Lugi Lablache – Don Pasquale, Giulietta Grisi – Norina, Antonio Tamburini – Malatesta i Giovanni Mario – Ernesto. Pod nazwiskiem tego ostatniego artysty ukrywał się Giovanni hrabia di Candida, przyszły mąż Giulietty Grisi. To dzięki urokliwej muzyce Donizettiego oraz wysiłkowi i klasie wspomnianego kwartetu śpiewaków Don Pasquale odniósł ogromny sukces w Paryżu. Bisowano dwa fragmenty, a kompozytor był wielokrotnie wywoływany po drugim i trzecim akcie. Po premierze zachwycona publiczność wyprzęgła konie z powozu Donizettiego, odwożąc kompozytora z pod teatru do mieszkania przy ulicy Marivaux. Takie wydarzenie zawsze i wszędzie było dowodem wielkiego uznania i szacunku wobec kompozytora. Paryski sukces szybko został potwierdzony trumfami na scenach całego świata. Jeszcze w tym samym roku wystawiono operę na scenach Brukseli, Wiednia, Londynu, Mediolanu. Polska premiera miała miejsce na scenie Opery Warszawskiej w czerwcu 1844 roku, co zawdzięczmy Tomaszowi Nideckiemu, ówczesnemu dyrektorowi Teatru Wielkiego, wielkiemu admiratorowi twórczości Donizettiego. W równie szybki sposób wszedł Don Pasquale do światowego repertuaru teatrów operowych, gdzie rezyduje do dzisiaj. Niestety, popularność na światowych scenach w żaden sposób nie przekłada się na częstość wystawiana Don Pasquale na naszych scenach. Ostatnie premiery tej opery na polskich scenach miały miejsce w 1996 roku w Operze Wrocławskiej i Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Dwa lata później wystawiono Don Pasquale w Teatrze Wielkim w Poznaniu. O tego czasu, czyli blisko przez dwadzieścia lat, nie było okazji podziwiania tego dzieła na polskich scenach. Przed 1996 rokiem również ta opera niezbyt często gościła na naszych scenach. Jednak w grudniu 2016 roku miała miejsce premiera w Operze Krakowskiej. Jednym z jej bohaterów był Mariusz Kwiecień, który partię Malatesty śpiewał z wielkim sukcesem w nowojorskiej MET, jako tytułowy bohater dzielnie mu dotrzymywał kroku Grzegorz Szostak w roli tytułowego bohatera. W grudniu 2020 roku, w czasie obowiązującej pandemii, wystawiono operę w Teatrze Wielkim w Łodzi.
Don Pasquale to opera komiczna w trzech aktach. Swą popularność zawdzięcza zgrabnemu, pełnemu humoru librettu, które daje reżyserom szansę stworzenia dobrego teatru. Jej siłą jest prostota i czytelność intrygi od pierwszego jej momentu. Akcja rozgrywa się w Rzymie w XVIII wieku. Opowiada o podstępnym żarcie, który swojemu bogatemu wujowi zgotowali siostrzeniec Ernesto ze swoją ukochaną Noriną. Główny bohater Don Pasquale, to bogaty starzec, który szantażem próbuje odwieźć siostrzeńca od małżeństwa z ubogą ukochaną. Skoro siostrzeniec nie ustępuje, Don Pasquale sam się żeni wpadając w zastawioną misternie pułapkę. Norina i Ernesto przy pomocy zaprzyjaźnionego doktora Malatesty usiłują wystrychnąć Don Pasquale na dudka. Knują więc zabawną intrygę: Don Pasquale zawiera fikcyjny (o czym oczywiście nie ma zielonego pojęcia) ślub z potulną, łagodną i wychowaną w klasztorze Sofronią (o takiej żonie zawsze marzył, a który z panów – nie!), którą odgrywa Norina. Tuż po podpisaniu ślubnego kontraktu, którego treść dyktowana jest jak recytatyw, Sofronia przemienia się w pełną wściekłości furię, doprowadzając rzekomego męża niemal do bankructwa, załamania nerwowego i sercowych palpitacji. Czyż w tej sytuacji może dziwić fakt, że ten z ulgą przyjmuje do wiadomości, że ślub był tylko mistyfikacją. I tutaj pojawia się gorzka refleksja, czy tylko o humor tutaj idzie? Bo czyż zabawne jest to, że starszy człowiek marzy o małżeńskim szczęściu, o byciu na starość we dwoje? Czy zabawnym jest fakt, że oszukuje go własny przyjaciel – Malatesta i siostrzeniec Ernesto? Czy nie inaczej powinno się podejść do sytuacji w której podczas sprowokowanej kłótni Norina wymierza „mężulkowi” policzek. To upokorzenie starego zmaltretowanego człowieka jest już zupełnie niepotrzebne. Taki to trochę, śmiech przez łzy.
Na Don Pasquale powoli kończy się funkcjonowanie opery komicznej jako gatunku, bo różnice między nią, a operą seria zaczynają się powoli zacierać. Zanim jednak do tego dojdzie możemy się zachwycać wspaniałą muzyką i zwartą konstrukcją tego dzieła, w którym wszystkiemu co dzieje się na scenie towarzyszy skrząca dowcipem, melodyjna, pełna beztroskiego humoru, i lekkości muzyka Donizettiego, który w kilku miejscach zacytował sam siebie z wcześniejszych oper. Wszystko to razem wzięte sprawia, że melodie łatwo wpadają w ucho zauroczonego widza i słuchacza. Jej najważniejsze cechy to włoska potoczysta melodyjność połączona z francuską finezją rytmiki, a do tego jeszcze subtelna, pięknie wycieniowana instrumentacja, efektowne partie solowe oraz mistrzowskie sceny zespołowe, sprawiają, że dzieło to do dziś nic, a nic się nie zestarzało i nadal z jednakową siłą porywa słuchaczy. Oczywiście jak na operę belcantową przystało, każdy z bohaterów ma do zaśpiewania popisową arię, które są poniekąd wstępem do duetów i scen ansamblowych, a te zmieniają się niczym w dowcipnym kalejdoskopie. Jednak cała wesołość pryska niczym mydlana bańka, gdy Sofronia wymierza „mężowi” policzek… duet Signorina, In tanta fretta. To jeden z najpiękniejszych fragmentów partytury: w muzyce nagle słychać lekko zawoalowany smutek, refleksję, ale też pytanie: gdzie leżą granice tej okrutnej zabawy z uczuciami? To właśnie dlatego splatają się w tej partyturze: szczera rozpacz zawiedzionych kochanków, bezsilna wściekłość oszukanego starca z arcykomicznymi epizodami aranżowanymi przez sprytnego animatora, którym jest Malatesta. To ciągłe przeplatanie się powagi i komizmu osiąga w tym dziele tak wielką równowagę, że słuchacz chłonąc to wszystko często nie zdaje sobie sprawy z tych zmian nastroju, których jest świadkiem. Wszystko to razem wzięte składa się na wielką naturalność akcji i jej toku.
Wśród wielu wspaniałych arii i scen ansamblowych jakie są w tej operze na pierwszy plan wysuwa się fenomenalny kwartet Ė rimasto là impietrato kończący II akt. To w nim: Sofronia wprowadza małżeński terror, Don Pasquale nie może ukryć rozczarowania i zaskoczenia jej metamorfozą, Malatesta udaje zaskoczonego takim obrotem wydarzeń, a Ernesto patrzy na to wszystko z wyraźnym zadowoleniem. Z niemniejszym zadowoleniem przyjmuje widz i słuchacz kończącą pierwszy akt bogatą w koloraturowe fioritury i pasaże cavatinę Noriny Quel guardo il cavaliere czy rozpoczynającą II akt wzruszającą arię Ernesto Cercherò lontana terra, który w III akcie śpiewa równie piękną serenadę Come’é gentil, po którym głosy Noriny i Ernesto splatają się w zmysłowym duecie Tornami a dir. Jednym z najpopularniejszych fragmentów tego dzieła jest Aspeta, aspeta cara sposina, zwany „duetem gadułów” śpiewają go w III akcie Malatesta i Don Pasquale. Jednak nie sposób pominąć w tym miejscu utrzymanej w tonacji D-dur uwertury typu potpourri pełnej melodycznej inwencji, dynamiki i temperamentu. Jednej z najpiękniejszych w całym dorobku Donizettiego. Równie doniosłe znaczenie mają w tym dziele sceny z udziałem chóry, który jak to zwykle u Donizettiego bywa, jest komentatorem akcji. Jedną z najlepszych scen tego typu jest chór służących I diamanti, presto, presto, otwierający III akt. W tym samym akcie chór dochodzi do głosu jeszcze raz Che interminabile andririvieni, w scenie kiedy Don Pasquale odnajduje czuły bilecik adresowany do „słodkiej Sofronii” wyznaczający jej nocną schadzkę w ogrodzie. Wreszcie finał, w którym zmaltretowany Don Pasquale z wyraźną ulgą godzi się na ślub Noriny-Sofronii z Ernesto. Więc, jak na komedię przystało, wszystko kończy się szczęśliwie!
Adam Czopek