Savonlinna w Finlandii, miasto gdzie festiwal operowy odbywa się w zbudowanym na skale XV-wiecznym zamku św. Olafa, na dziedzińcu którego zbudowano scenę i widownię na ponad 2 tys. miejsc. Pierwszy festiwal odbył się tu w 1912 roku, ale systematycznie organizowany jest od ponad 50 lat. Początkowo miał promować dzieła fińskich kompozytorów, z czasem jednak repertuar zdominował światowy kanon operowy w inscenizacji wybitnych twórców i z udziałem znakomitych śpiewaków. W tym roku, od 5 lipca do 4 sierpnia, można obejrzeć przedstawienia Lohengina Ryszarda Wagnera, Nabucco Giuseppe Verdiego, Don Giovanniego W.A. Mozarta oraz Sprzedaną narzeczoną Smetany, Katię Kabanową Janáčka.

Ponieważ Lohengrin należy do grona moich ulubionych oper, więc kiedy nadarzyła się okazja pojechania na ten festiwal, oczywiście skorzystałem z niej. Dzięki tej wyprawie miałem okazję poznania kolejnych inscenizacji Lohengrina i Don Giovanniego. Od tej pierwszej opery rozpocznę swoją relację. I chociaż cała inscenizacja pozostawiała korzystne wrażenie, to jednak jak się ją bliżej analizuje można postawić reżyserowi -Roman Hovenbitzer, kilka pytań; dlaczego i po co? Osią dramaturgiczną inscenizacji uczynił reżyser łabędzia, symbol szlachetności, mądrości i wierności. Obecny cały czas na scenie, spłonie w finale podpalony przez Lohengrina. Czyżby przestroga przed pożogą jaką może przynieść światu dzisiejsza rzeczywistość. Kostiumy; zbroje, mundury kilku formacji, garnitury z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych oraz robocze kombinezony, utrudniają jednoznacznie określenia czasu akcji. Ortruda bardziej przypominała Helgę z brytyjskiego serialu Allo Allo, niż demoniczną groźną bohaterkę, żonę hrabiego Friedricha Telramunda, który z kolei przypominał dyktatora w mundurze pełnym medali i orderów. O śmieszność otarł się też pomysł wniesienia z widowni potężnego łabędzia, którym zgodnie z librettem, powinien przybyć Lohengrin na ratunek Elzie. Sam tytułowy bohater wyłania się po chwili z głębi sceny. Jeżeli dodamy do tego termos, kamerę filmową, pistolety i ręczne karabiny maszynowe, i wiele filmowych projekcji, to mniej więcej będziemy mieli z grubsza obraz tej inscenizacji.

Najmocniejszą stroną tego przedstawienia był jego wysoki poziom muzyczny. Muzyka pod precyzyjną batutą Stephana Ziliasa, zachwycała nie tylko spójnością i finezją brzmienia. Nasycona emocjami płynęła spokojną szeroką, niczym nie skrępowaną, falą ujmując pięknymi pianami i zachwycając znakomicie rozplanowaną dramaturgią i dynamiką. W jego interpretacji każda fraza ujmowała czytelnością i przejrzystością oraz pojawiającymi się już tutaj bardzo wyraźnie motywami przewodnimi, na czele z tymi, które po wielu latach odnajdziemy w Parsifalu. Orkiestra, była po prostu świetna – realizowała całą partyturę z wielkim mistrzostwem. Można się jednakowo zachwycać wspaniałym brzmieniem „blachy” jak i stopliwością kwintetu smyczkowego. Równie wysoka ocena należy się festiwalowemu chórowi przygotowanemu przez Jana Schweigera. Imponował nie tylko wokalną dyscypliną, ale również potęgą brzmienia i doskonałym zestrojeniem.

W obsadzie na pierwszy plan wybili się: Sinéad Cambel Wallace w partii Elzy oraz Timo Riihonen jako szlachetny król Henryk. Piękne szlachetnie brzmiące głosy, wokalna swoboda wyraziste aktorstwo pozwoliły im stworzyć interesujące kreacje wokalno-aktorskie. Świetnym Friedrichem Telramundem okazał się dysponujący dramatycznym barytonem o ciemnej barwie, Lucio Callo. Równie świetny w epizodycznej partii Herolda okazał się Kristian Lindroos. Niestety, nie można tego powiedzieć o dokonaniach Karity Mattila, świetnej przed laty świetnej wykonawczyni partii Elzy. W tym przedstawieniu zdecydowała się na mezzosopranową partię demonicznej Ortrudy. Niestety, jej wymagania znacznie przerosły aktualne możliwości wokalne artystki. Matowy, płasko brzmiący, głos w chwilach dużego napięcia emocjonalnego miał nieciekawą barwę. Wykreowana przez nią postać Ortrudy nie miała mrocznego demonizmu niezbędnego w kreowaniu tej partii. Tuomas Katajala stworzył ciekawą postać tytułowego bohatera. Niestety, chwilami nie panował nad wibracją co mocno odbijało się na jakości jego śpiewu i brzmienia. Miałem wrażenie, że to głos do tej wymagającej partii.
Adam Czopek