Łucja z Lammermoor Gaetano Donizettiego, opera, będąca kwintesencją operowego romantyzmu i sztuki włoskiego bel canta, jest bez wątpienia najbardziej znanym i najczęściej wystawianym dziełem swojego twórcy i tego gatunku. Przeszła do historii opery jako: „Wielka pieśń o miłości i śmierci”. Jej tytułowa bohaterka, będąca jedną z najciekawszych i najtrudniejszych partii w całej literaturze operowej, nadaje całemu dziełu sens i wiarygodność. Miałem okazję podziwiania kilku kreacji znakomitych śpiewaczek, które mimo upływu lat pozostają żywe w mej pamięci.
Należy podkreślić, że sens i wiarygodność całemu dziełu nadaje właśnie partia tytułowa. Jej wykonawczyni musi wiarygodnie zawrzeć w kreacji zróżnicowane stany psychiczne swojej bohaterki. Musi też zaprezentować umiejętność śpiewania legato, a jej piana powinny mieć nośność i miękkość jedwabiu. W koloraturze musi się wykazać łatwością i swobodą prowadzenia frazy oraz głosu w najwyższych rejestrach. Kulminacyjnym punktem opery jest wielka scena obłędu – Il dolce suono mi colpidi sua voce (Poraził mnie słodki dźwięk jego głosu), w której Łucja ze stanu depresji przechodzi w stan emocjonalnego wzburzenia, ma halucynacje, widzi ukochanego i kwitnące róże, słyszy weselne dzwony i śpiewy, czuje woń kadzideł i świec. Umysł Łucji odcina się od rzeczywistości przechodząc w stronę przez siebie kreowanego świata. Donizetti w tej scenie wyjątkowo wysoko ustawił poprzeczkę trudności z jakimi musi się zmierzyć wykonawczyni; ekspresja, płynne legato, precyzja koloraturowych pasaży (śpiewanych w kontrapunkcie z solo fletu) musi iść w parze w idealnie wyważoną dynamiką i fantastycznie brzmiącymi pianami.
Duże kontrasty agogiczne, koloratura, która nie powinna – i nie może – być w tym przypadku czystym popisem technicznej sprawności, ale służyć pogłębieniu – i dopełnieniu – dramatu głównej bohaterki, a przede wszystkim siła ekspresji oraz prawda psychologiczna w kreśleniu obrazu nieszczęśliwej Łucji, są najważniejszymi czynnikami go kształtującymi. Do światowej historii opery przeszły kreacje: Marceliny Sembrich-Kochańskiej, pierwszej Łucji w nowojorskiej Metropolitan w 1883 roku, Marii Callas, która zaśpiewała tę partię 43 razy, pierwszy raz w Meksyku w 1952 roku, Joan Sutherland, Renata Scotto oraz Montserrat Caballé.
Miałem okazję podziwiania w tej partii kilkunastu znakomitych śpiewaczek, z Editą Gruberową w Wiedniu, Zdzisławą Donat i Urszulą Trawińska-Moroz w Warszawie, Joanną Woś i Katarzyną Nowak w Łodzi, Kariną Skrzeszewską i Gabrielą Gołaszewską w Bytomiu oraz Joanną Moskowicz we Wrocławiu. Każda inna, każda budująca swoją kreację w sposób tylko sobie właściwy. Guberowa zachwycała dojrzałością aktorską i pięknymi nośnymi pianissimo, jej kreacja była głęboko ludzka. Donat ujmowała wokalnym aktorstwem, siłą dramatycznego wyrazu, bezbłędnym prowadzeniem frazy oraz precyzją koloraturowych pasaży podporządkowanych dramaturgii swojej bohaterki. U Woś można było podziwiać dramaturgię budowania obrazu swojej bohaterki i wokalną wirtuozerią, Skrzeszewska wzruszała delikatnością wspomnień i pełnią wyobcowania w wielkiej scenie obłędu, Gołaszewska i Moskowicz ujmowały dziewczęcym urokiem, który siłą ekspresji jednocześnie wzruszał i przerażał. W ujęciu każdej z pań scena obłędu Łucji była prawdziwym wokalnym i aktorskim majstersztykiem, który warto przechowywać w zakamarkach własnej pamięci.
Adam Czopek