Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Cykl Opera królową sztuk

Skok w bok

Tak jakoś dziwnie się ułożyło w kompozytorskim światku przekonanie, że szczytem doskonałości i dojrzałości warsztatu twórczego było skomponowanie opery. Wielu, i to nie tylko muzyków, uważało, że dopiero napisanie opery nobilituje kompozytora i wprowadza go do panteonu nieśmiertelnych twórców. O tym jak niesłuszny był to pogląd nie ma chyba sensu nikogo przekonywać.   

Spośród największych mistrzów kompozycji tylko kilku umiało się ustrzec przed „operowymi” naciskami, żon, kochanek, przyjaciółek i pozostałej rodziny. Swojego artystycznego życiorysu „operą nie splamiło” zaledwie kilku, są w tej grupie wszyscy Bachowie, Jan Sibelius, Ferenz Liszt, Feliks Mendelssohn, Max Bruch, Gustaw Mahler. W przypadku tego ostatniego pana o tyle wydaje się to dziwne, że lubił i cenił operę, wielokrotnie dyrygował dziełami Mozarta i Wagnera, był też przez kilka sezonów dyrektorem Opery Wiedeńskiej, mimo to nigdy nie stworzył operowej partytury pozostając wierny swoim symfoniom i cyklom pieśni. Dzielnie odpierał operowe ataki pań Czartoryskiej i  Potockiej, a nawet George Sand nasz Fryderyk Chopin, który zamiast opery wolał tworzyć swoje mazurki, walce, nokturny. Podobnie było w przypadku Johannesa Brahmsa, który na wszelkie tego typu sugestie odpowiadał krótko; do małżeństwa i opery nikt mnie nie namówi. Pozostali starali się dzielić talent między muzykę operową i symfoniczną najlepszy przykład dają w tym względzie Wolfgang Amadeusz Mozart i Georg Friedrich Händel.

Fidelio Teatr Wielki w Warszawie, Barbara Zagórzanka – Leonora, Mieczysław Milun – Rocco, Zdzisława Donat – Marcelina, fot. archiwum TW-ON.

Listę tych, którzy nie potrafili oprzeć się operowym naciskom i ciągotom otwiera sam Ludwik van Beethoven, którego jedyna opera Fidelio, nigdy nie zyskała wielkiej popularności i od lat tuła się po obrzeżach klasycznego repertuaru. Kompozytor zawiedziony chłodnym przyjęciem Fidelia jeszcze trzykrotnie dokonywał w nim zmian i retuszy, co niestety nie poprawiło jego popularności, Fidelia, który na zawsze pozostał w cieniu Beethovenowskich symfonii i koncertów fortepianowych.

Nieco inaczej potoczyły się losy Aleksandra Borodina, który uległ namowom Władimira Stasowa by zainteresował się staroruskim eposem „Słowo o wyprawie Igora”, i w oparciu o to dzieło skomponował operę, Pomysł padł na podatny grunt, Borodin mimo wielu obowiązków związanych z zawodem lekarza, z zapałem przystąpił do pracy. Najpierw sam napisał libretto, później przez ponad piętnaście lat tworzył partyturę Kniazia Igora niestety, nagła śmierć nie pozwoliła mu dokończyć dzieła. Po śmierci kompozytora operę dokończyli dwaj jego przyjaciele: Mikołaj Rimski-Korsakow i Aleksander Głazunow, oni też doprowadzili do jej prapremiery 4 listopada 1890 roku w Teatrze Maryjskim w Petersburgu. Jej sukces sprawił, że dzisiaj Kniaź Igor jest najbardziej znanym dziełem Borodina stale obecnym w kanonie klasycznych oper.  

Kniaź Igor na scenie Teatru Maryjskiego w Petersburgu 2023.

Ignacy Jan Paderewski znany był w świecie przede wszystkim jako znakomity wirtuoz fortepianu. Kariera „poety fortepianu” biegła przez wszystkie kontynenty, towarzyszyły jej zaszczyty i uwielbienie tłumów, które Paderewski wprowadzał w swoisty trans. Równolegle z działalnością koncertową zajmował się Paderewski kompozycją. Należy w tym miejscu do razu wyjaśnić, że tworzone przez niego utwory nigdy nie cieszyły się tak wielką sławą jak ich twórca. Paderewski kompozytor zawsze pozostawał w cieniu Paderewskiego pianisty. W pewnym momencie wspaniale się rozwijającej kariery pianistycznej rozeszła się po świecie wiadomość, że Paderewski między jedną a drugą trasą koncertowa pracuje nad operą. To Manru do niemieckiego libretta Alfreda  Nossiga opartego na powieści „Chata za wsią” Józefa Ignacego Kraszewskiego. Praca nad operą trwała niewiele ponad cztery lata, a jej prapremiera miała miejsce na scenie Semperoper w Dreźnie 29 maja 1901 roku. Kilka dni później – 8 czerwca 1901 roku, odbyła się premiera polska na scenie Opery Lwowskiej. Pierwsza opera szeroko podziwianego Paderewskiego stosunkowo szybko zaczęła robić wielką karierę, wystawiono ją w: Pradze, Zurich oraz Metropolitan opera w Nowym Jorku (do dzisiaj to jedyna polska opera wystawiona w tym teatrze). Metropolitan prezentowała Manru podczas swojego tradycyjnego tournée w kilku amerykańskich miastach (Boston, Chicago, Baltimoe Filadelfia). W pewnym momencie wydawało się nawet, że polska opera wejdzie do światowego repertuaru, ale po trzech latach Manru przestał   interesować dyrektorów oper i operową publiczność, w Polsce również!  Dzisiaj jeżeli już można spotkać to dzieło na scenie to niemal wyłącznie w kraju i to na zasadzie premierowy szum i prasowe zachwyty, a po kilku przestawieniach pustki na widowni. Ignacy Jan Paderewski przeszedł do historii nie jako twórca operowy, lecz wspaniały pianista i ceniony dyplomata.

Projekt scenografii do drezdeńskiej prapremiery Manru w 1901roku, ze zbiorów autora

O to by wejść do grona operowych kompozytorów „modlił się rano i wieczorem” Robert Schumann, marzący o tym by powołać do życia niemiecką operę narodową. Po kilku latach przymiarek i prób dał w końcu światu czteroaktową operę Genowefa, której prapremierę w Lipsku (czerwiec 1850) trudno określić mianem sukcesu. Po obejrzeniu i wysłuchaniu londyńskiej premiery Genowefy w 1893 roku Bernard Shaw napisał, że: „Schumannowi równie daleko do operowych talentów Beethovena – co Beethovenowi do Mozarta i Wagnera.” Nie inaczej potoczyły się losy opery Fierrabras Franza Schuberta, której prapremiera miała miejsce dopiera w 1988 roku, wcześniej prezentowano jedynie fragmenty dzieła. W jednym i drugim przypadku panowie przeszli do historii muzyki nie jako twórcy operowi, ale jako kompozytorzy symfoniczni i twórcy liryki wokalnej. 

Szczególnym przykładem operowych ciągot byli kompozytorzy operetkowi, którzy nie wiedzieć dlaczego wykazywali kompleks niższości w stosunku do kompozytorów operowych, Jakub Offenbach, Johann Strauss-syn, Franz Lehar, Robert Stolz i Emmerich Kalman przez całe twórcze życie marzyli o skomponowaniu wielkiego dzieła operowego, które w ich przekonaniu byłoby ukoronowaniem artystycznego życiorysu każdego z nich. To nic, że ich muzyka i wspaniałe operetki bawiły i wzruszały publiczność pod każdą szerokością geograficzną, liczyły się ich operowe ciągoty, które mogłyby wprowadzić do panteonu twórców oper.

Najwięcej szczęścia miał w tym względzie Jakub Offenbach, który po kilku nieudanych operowych podejściach skomponował wreszcie Opowieści Hoffmanna – uznawane za dzieło jego życia. I faktyczne, ta piękna melodyjna opera stała się jego ogromnym sukcesem. Niestety, kompozytor nie dożył tej chwili, zmarł kilka miesięcy przed premierą. Śmierć Offenbacha przerwała pracę na partyturą, rodzina prosiła Ernestra Guirauda o dokończenie opery. Prapremiera w paryskiej Opera Comique 10 lutego 1881 roku była wielkim pośmiertnym sukcesem Offenbacha, który w tym momencie wszedł w końcu do panteonu twórców operowych. Opowieści Hoffmana  stały się jedną z najbardziej popularnych oper na świecie.   

Opowieści Hoffmanna w Operze Wrocławskiej 2011, fot. Marek Grotowski

Zupełnie inaczej potoczyły się operowe próby Johanna Straussa i Roberta Stolza. Pierwszy z nich skomponował operę Rycerz Pazman, w którym cały problem sprowadza się do pocałunku w czoło! Opera okazała się dziełem wyjątkowo  nieudanym, ponurym i pozbawionym wdzięku do jakiego Strauss przyzwyczaił swoją publiczność. Prapremiera w styczniu 1892 roku w wiedeńskim Hofoperntheater (Opera Wiedeńska) okazała się klasyczną klapą. Operę co prawda wystawiono jeszcze w Pradze, Berlinie i Hamburgu nigdzie jednak nie cieszyła się powodzeniem. Świat szybko o niej zapomniał, a Strauss pozostał dla nas twórcą urokliwych operetek, z których dwie: Zemsta nietoperza i Baron cygański weszły z czasem na sceno operowe. Więc jednak Johann Strauss doczekał się swojego miejsca w gronie operowych twórców, czyli lepiej późno niż wcale!

Grażyna Brodzińska jako Adela w Zemście Nietoperza T.M. ROMA 1995, fot. Ireneusz Sobieszczuk, archiwum autora

Podobny las spotkał Róże Madonny, jednoaktową operę Roberta Stolza, która okazała się dziełem pozostającym pod przemożnym wpływem muzyki Wagnera i Pucciniego. Premiera zrobiła klapę, opera szybko zeszła z afisza, a Robert Stolz przeszedł do historii jako ostatni z wiedeńskich kompozytorów wielu pięknych utworów instrumentalnych  (walce, polski, galopy) oraz urokliwych operetek. Stolz zmuszony przez nazistów do ucieczki z Wiednia skomponował w formie żartu marsz żałobny dla Adolfa Hitlera, co również odnotowała historia jego artystycznego życia. Dla nas pozostanie jednak przede wszystkim autorem nieśmiertelnej piosenki Brunetki blondynki, wielkiego przeboju Jana Kiepury.  

Adam Czopek