Jak ulotna i krucha bywa wielka sława, przekonali się ci artyści który kończyli swoją ziemską wędrówkę opuszczeni przez dawnych wielbicieli, kolegów i tak zwane wielkie towarzystwo. Na nic zdały się lata kiedy słynne primadonny, znani i podziwiani tenorzy, czy wielcy kompozytorzy żyli otoczeni podziwem, szacunkiem, licznym towarzystwem spełniającym wszelkie ich kaprysy. Przez ich ręce przechodziły ogromne gaże, cenne klejnoty, ba nawet pałace i wyścigowe stajnie. Bogactwo było ich codziennością, szampan przy porannej toalecie, kawior przed obiadem dla zaostrzenia apetytu i kolacje, do których z zasady zasiadło kilkunastoosobowe towarzystwo najbliższych przyjaciół, którzy tak jakby mimochodem korzystali z dobrodziejstw ich sławy i bogactwa.
W pewnym momencie sława pryskała jak mydlana bańka, zgromadzone przez lata cenne dobra topniały niczym śnieg na wiosnę. W pewnym momencie dochodziło do tego, że trzeba było sięgnąć do żelaznego zapasu, czyli najczęściej skupowanych przez lata klejnotów, majątków ziemskich, wytwornych willi i pałacyków. Ponoć rekordzistką w tym względzie była słynna Lina Cavalieri właścicielka fortuny ukrytej w cennych klejnotach i precjozach jakimi często obsypywali ją wielbiciele jej głosu. Niestety, często okazywało się to niewystarczającym zabezpieczeniem utrzymania życia, na poziomie do którego ci wielcy artyści przywykli. I wtedy rozpoczynał się ten najgorszy okres, w którym znikali „oddani przyjaciele”, wytworni lokaje, pokojówki i karety, kończyła się era bogatych kolacji i obiadów, a do okien zaczynała zaglądać szara bieda i zapomnienie. Świat po jakimś czasie dowiadywał się o samotnej śmierci podziwianego niegdyś artysty, którego występy przyprawiały o sercowe palpitacje co wrażliwszą publiczność.
Nie każdy miał tyle szczęścia co Marta Chenal, właścicielka najsłynniejszego 44 karatowego brylantu Paryża. Ta wielka śpiewaczka zmuszona życiową koniecznością zdecydowała się sprzedać swój cenny brylant, którego wartość oszacowano na 28 milionów franków. Idąc z tym klejnotem do jubilera, który chciał go kupić spotkała dawnego wielbiciela – znanego i bogatego rosyjskiego księcia, który dowiedziawszy się o kłopotach uwielbianej niegdyś artystki, posadził ją przy pierwszym napotkanym kawiarnianym stoliku, a sam pobiegł do swojego pałacu. Po kilku chwilach zdumiona artystka trzymała w ręku spory mieszek złota, wszystko po to, by nie wyzbywała się cennego klejnotu. Kiedy po kilku latach przeżytych, dzięki hojnemu księciu, w dobrobycie śpiewaczka zmarła spadkobiercy przeszukali jej apartament centymetr po centymetrze w poszukiwaniu legendarnego klejnotu. Niestety, cenny klejnot zniknął i nigdy go nie odnaleziono.
Inaczej potoczyła się historia bajecznie bogatej Luisy Terrazzini, która będąc sławną i mającą już sporo lat kobieta poślubiła zabójczo przystojnego i o wiele tal od niej młodszego Pietro Venotiego. Kiedy primadonna wycofała się ze sceny i przestała zarabiać wielkie pieniądze jej „czuły” małżonek pewnego dnia zniknął z całym majątkiem jakiego przez lata dorobiła się artystka. Mająca blisko 70 lat śpiewaczka została bez przysłowiowego grosza (to co udało się jej ocalić, ledwie pokryło długi) i resztę życia spędziła w biedzie i zapomnieniu – zmarła sześć lat później, w Mediolanie ( w kwietniu 1940 roku) jako osoba prawie zupełnie nieznana. Miała co prawda siostrę Evę też śpiewaczkę, ale ona nigdy nie interesowała się trudnym położeniem młodszej siostry.
W biedzie i zapomnieniu zmarli dwaj polscy tenorzy Władysław Mierzwiński i Stanisław Gruszczyński. Obaj panowie byli cenionymi śpiewakami o mocnej międzynarodowej pozycji. Niestety, również obaj kochali alkohol, który okazał sprawcą ich stosunkowo krótkich karier. Alkohol był też przyczyną przedwczesnej śmierci rosyjskiego kompozytora Modesta Musorgskiego, który zmarł mając zaledwie 42 lat. Z chorobą alkoholową i dodatkowo nowotworową zmagał się też Jacek Kaczmarski. Nie bez racji choroba alkoholowa nazywana jest chorobą duszy i ciała.
Władysław Mierzwińśki, po latach pełnych sławy, uznania i bajecznych honorariów, którymi często i hojnie wpierał wiele akcji charytatywnych na różne cele, i które w większej jeszcze części przepuszczał w kasynach i drogich restauracjach, nagle zaczął tracić głos, który – jak pisano – łączył ciemny rejestr barytonowy z jasnym rejestrem tenorowym, i kilka lat przed śmiercią, ponownie wrócił do Paryża. Alkohol, brak właściwej techniki wokalnej i zbytnie szafowanie głosem, sprawiły, że kariera tego artysty trwała niewiele ponad dziesięć lat. Ostatnie kilkanaście lat życia pracował jako portier w paryskim hotelu. W tym czasie wiele razy wspomagał go inny polski tenor, Jan Reszke. Zmarł 14 lipca 1909 roku w zapomnieniu i nędzy mając zaledwie 59 lat. Śmierć tego podziwianego artysty przeszła w Paryżu bez większego rozgłosu, Pochowano go w grobie dla ubogich, a przecież sam Giuseppe Verdi uznał tego śpiewaka za najwspanialszego odtwórcę partii Manrica w swoim Trubadurze.
Niemal podobny los spotkał Stanisława Gruszczyńskiego, który „Kochał przyrodę, miał ładną posiadłość w Milanówku, zawsze pełną gości.” – tak wspominała Gruszczyńskiego Wanda Wermińska, jego sceniczna koleżanka. Był jednak przy tym rozrzutny szybko roztrwonił olbrzymi majątek, przyjaciele zniknęli, podobnie jak zlicytowana willa, a on stał się nałogowym alkoholikiem z całym bagażem tego stanu. Podczas II wojny światowej pracował jako woźny i robotnik fizyczny. Po wojnie próbowano zaopiekować się zasłużonym artystą, zorganizowano mu w czerwcu 1955 roku skromny jubileusz 40-lecia pracy artystycznej. Zatrudniono go najpierw w Domu Kultury w Grodzisku Mazowieckim, później jako bibliotekarza Biblioteki Muzycznej Opery Warszawskiej i szefa grupy statystów. Wszystko na nic, nie utrzymywał się dłużej na żadnej z posad, alkohol w każdej z tych sytuacji wygrywał. Zmarł na serce, w zupełnym zapomnieniu i w skrajnej nędzy 3 lutego 1959 w Milanówku. W jego ubogiej izdebce nie pozostało nic z wartościowych przedmiotów, znaleziono podobno jedynie fotografię Enrico Caruso z koleżeńską dedykacją oraz 16 orderów krajowych i zagranicznych.
Przez lata ukrywano jak okrutny las spotkał Piotra Czajkowskiego. Najpierw jako przyczynę jego śmierci podano grasującą wówczas w Petersburgu epidemię cholery. Tymczasem prawda jest inna – Czajkowski będąc homoseksualistą uwikłał się w romans z synem któregoś z wielkich rosyjskich arystokratów. Kiedy sytuacja wyszła na jaw ojciec uwiedzionego młodzieńca poszedł na skargę do cara, Aby uniknąć otwartego skandalu specjalny sąd honorowy skazał kompozytora na śmierć, z tym, że nie było żadnej egzekucji Czajkowskiego zmuszono do samobójstwa, które zostało ogłoszone publicznie jako wynik zakażenia się cholerą. Tą właśnie wersję utrzymywano przez kilkadziesiąt lat. Dopiero przed kilkunastu laty ogłoszono wiadomość o prawdziwej przyczynie śmierci Czajkowskiego. Pewnie tak naprawdę nigdy się nie dowiemy co było przyczyną śmierci Czajkowskiego (cholera, czy samobójstwo), bo większość dokumentów dotyczących jego życia została zniszczona przez sowiecki system.
Jest jeszcze spora grupa artystów, którzy nie wytrzymywali presji utraty głosu i popełniali z tego powodu samobójstwo. Tak właśnie postąpił Adam Ostrowski znany i ceniony bas Opery Warszawskiej, w głosie którego zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki niedomagania, czego nie wytrzymał psychicznie. Mimo, że był artystą znanym i cenionym z niezachwianą pozycją pierwszego basa Opery Warszawskiej, targnął się na swoje życie. Trzy miesiące później odebrała sobie życie matka śpiewaka. W podobny sposób rozstali się z życiem Zdzisław Birnbaum, dyrygent i znany tenor Appia Sesto, i równie znana i ceniona lwowska śpiewaczka Irena Bohuss-Hellerowa, żona Ludwika Hellera.
Na zakończenie wypada jeszcze wspomnieć o cenie jaką czasami płacą artyści za wyjątkową wrażliwość emocjonalną. To choroba psychiczna odgradzająca ich od najbliższego otoczenia i skazująca ich na pobyt w specjalnych zakładach zamkniętych. Jako obłąkani zakończyli życie legendarni tancerze: Wacław Niżyński i Fernando Felix oraz znany włoski kompozytor Gaetano Donizetti.
Adam Czopek