Pojawiającą się na scenie Joannę Woś po przedstawieniu najnowszej inscenizacji Traviaty Verdiego w Teatrze Wielkim w Łodzi, publiczność przywitała głośną owacją na stojąco. Oklaskiwano wspaniałą, głęboko ludzką, kreację Violetty, to był prawdziwy popis woklano-aktorski. Joanna Woś pięknie i bardzo naturalnie ukazała przemianę Violetty z damy do towarzystwa, w głęboko zakochaną kobietę, która swoją miłość godzi się złożyć w ofierze spokoju rodziny Alfreda, czego najpiękniej dowiodła w wielkim duecie z ojcem Alfreda. Trzeci akt w jej ujęciu okazał się prawdziwym majstersztykiem pod każdym względem. Można powiedzieć, że Ona nie grała, Ona po prostu była zakochaną, zdolną w imię miłości do najwyższego poświęcenia kobietą, która wie że jest śmiertelnie chora. Wokalnie zachwycała nienaganną emisją, nośnymi pianami i wspaniałym legato.
Z tego co wyczytałem z programu Pia Partum kieruje swoje zainteresowania twórcze w kierunku opery współczesnej. Traviata jest pierwszym dziełem wielkiej operowej klasyki z którym się zmierzyła, co tu dużo mówić ze zmiennym szczęściem. W jej inscenizacji najbardziej brakuje tego dramatyzmu, który w Traviacie kryje się pod płaszczykiem urzekającej muzyki. Najbardziej na tym ucierpiały obie sceny z udziałem chóru pozbawione większej dynamiki oraz tej niezbędnej tutaj atmosfery zabawy, która jest kontrapunktem dla rozgrywającego się dramatu głównych bohaterów.Szczególnie ucierpiała na tym druga scena drugiego aktu; scena gry w karty przechodzi bez większego echa, podobnie zresztą jak chwila kiedy oszalały z zazdrości Alfred rzuca Violetcie w twarz wygrane przed chwilą pieniądze, jako zapłatę za… Idąc dalej, baron Douphol „zapomina” wezwać Alfreda na pojedynek za obrażenie Violetty, chór stoi nieruchomo ustawiony w podkowę, a ojciec Alfreda ginie w tle. W sumie zabrakło wyrazistej dynamiki i narastającego dramatu, tak wyraźnie pulsującego w muzyce. Znacznie lepiej wypadły sceny kameralne, szczególnie finał trzeciego aktu rozegrany w białej zwiewnej scenografii. Dobrym pomysłem był też finał pierwszego aktu; Violetta śpiewa swoją wielką arię E strano, s strano na proscenium, mając w tle niczym w filmowej stop klatce uczestników wydanego przez siebie balu.
Pozostając przy warstwie inscenizacyjnej należy jeszcze wspomnieć o bezstylowych, utrzymanych przeważnie w czarnym kolorze, kostiumach Emila Wysockiego, trochę na zasadzie każdy z innej szafy, chociaż urody kilku sukniom (Violetty i Flory) nie można odmówić urody. Moim zdaniem układ choreograficzny Karola Urbańskiego w scenie balu u Flory pozbawiony większej inwencji, stał się baletem o niczym – taniec pań z złocistymi piramidkami Ferreo Rosche, panowie tańczyli z kijami bilardowymi. Natomiast korzystnie można ocenić scenografię Karoliny Fandrejewskiej.
Wracając do warstwy wokalnej należy wspomnieć o Pawle Skałubie, którego ciepłego głosu słuchało się z prawdziwą przyjemnością, wykreowany przez niego obraz Alfreda urzekał młodzieńczą pasją i naturalnością emocji. Arkadiusz Anyszka z powodzeniem wcielił się w postać nieco sztywnego Giorgio Germonta, ojca Alfreda.
Rafałowi Janiakowi udało się wydobyć z partytury wyrazistą i dobrze rozplanowaną dynamikę oraz narastający w muzyce dramat. Była też charakterystyczna dla Traviaty taneczna lekkość i śpiewność pod którą czai się – od samego początku – dramat głównych bohaterów. Z przyjemnością słuchało się subtelnie zagranych obu instrumentalnych preludiów poprzedzających pierwszy i trzeci akt.
Adam Czopek