Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Cykl Opera królową sztuk

Twórcze męki i rozterki

Jak się śledzi historię opery nietrudno zauważyć, że niektóre z operowych dzieł powstały na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy, inne zaś na przestrzeni kilku, a bywało, że kilkunastu lat. Bywali kompozytorzy którym wena twórcza powalała komponować nowe dzieła szybko, dużo i z polotem, ku zadowoleniu publiczności. Rekordzistami w tym względzie byli, Mozart, Händel, Rossini, Donizetti, którzy pozostawili po sobie kilkadziesiąt oper, z których większość oparła się działaniu czasu i nadal pojawiają się na scenie. Gaetano Donizetti na przestrzeni lat 1818 – 1844 skomponował ponad siedemdziesiąt oper, wychodzi na to, że średnio co kilka miesięcy świat poznawał kolejne jego dzieło. Bywało, że jednocześnie pracował nad dwoma, trzema utworami. Jeszcze szybciej i jeszcze bardziej wydajniej pracował Georg Friedrich Händel, jego pierwsza opera Dixit Dominus powstała w 1707 roku, ostatnie oratoria Theodora i Jefte w latach 1750 – 1752. Międzyczasie skomponował kilkadziesiąt oper oraz morze innej muzyki. Pierwsze dzieło sceniczne Wolfganga Amadeusza Mozarta, moralitet Die Schuldigkeit dea ersten Gebots (Powinność pierwszego przykazania) pochodzi z 1767 roku, ostatnie dwie opery  La clemenza di Tito oraz Die Zauberflöte skomponował Mozart w 1791 roku. Z wszystkich 24 dzieł scenicznych, które skomponował w swoim krótkim, zaledwie 35 letnim, życiu genialny salzburczyk: Cosi fan tutte, Don Giovanni, Wesele Figara, Uprowadzenie z Seraju i Czarodziejski flet, pozostają w tak zwanym żelaznym repertuarze operowym.

Katarzyna Oleś-Blacha i Mariusz Godlewski w Opowieściach Hoffmanna. Fot. Łukasz Łuszczek

Wyjątkową łatwością komponowania obdarowała natura Gioacchino Rossiniego, jego kolejne opery pojawiały się na scenach, jedna po drugiej, w odstępach zaledwie kilku miesięcy. Co prawda Rossini należał do tak zwanych leniwych kompozytorów, którzy bez żadnej żenady przenosili arie, uwertury i całe fragmenty z jednej swojej opery do drugiej. Dla przykładu znana i lubiana uwertura do Cyrulika sewilskiego najpierw była uwerturą do opery Elżbieta, królowa Anglii,  po kilku retuszach i zmianie instrumentacji została uwerturą do Aureliana w Palmirze, aż w końcu wylądowała jako muzyczny wstęp do Cyrulika, i tak już zostało. W 1829 roku w Operze Paryskiej, miała miejsce zakończona sukcesem prapremiera Wilhelma Tella, po której świat usłyszał, że była to ostatnia opera jaką skomponował Rossini. Miał 38 lat, i niemal dokładnie tyle samo życia przed sobą, ale oper już nie zamierzał komponować. Słowa dotrzymał i przez ostatnie lata tworzył wyłącznie pieśni, utwory fortepianowe i niewielkie utwory instrumentalne; nazywał je „grzechami starości”. Jedynym dziełem jakie skomponował w tym okresie jest La Petite Messe solennelle (Mała msza uroczysta) z 1864 roku. Proszę się jednak nie dać zwieść określeniu: Mała, to trwająca kilkadziesiąt minut, potężna kompozycja na orkiestrę, chór i głosy solowe. 

Artur Ruciński jako Figaro w Cyruliku sewilskim, Opera Narodowa 2007

Tyle, z grubsza, o tytanach tworzących muzykę operową, często o wyrafinowanej linii melodycznej. Jednak nie tylko, bo każdy z wymienionych wyżej kompozytorów ma wykazie swoich dzieł muzykę symfoniczną, kameralną, koncerty instrumentalne i muzykę religijną. Drugą grupę kompozytorów stanowią ci co koniecznie chcieli wejść do panteonu operowych twórców oraz tych którzy pisali swoje opery (często tą jedyną, jedyną) przez kilka kilkanaście lat doświadczając przy tym wielu twórczych dylematów i  rozterek. Rekordzistą w tym względzie jest Aleksander Borodin, twórca czteroaktowej opery z prologiem Kniaź Igor, pracował nad nią ponad osiemnaście lat. Rozpoczął pracę w 1869 roku, i nie doprowadził jej do końca. Zmarł nagle w 1887 roku, pozostawiając nieukończone dzieło, wiele scen było zaledwie zarysowanym z grubsza pomysłem. Dokończenia opery podjęli się dwaj przyjaciele Borodina – Aleksander Głazunow i Nikolai Rimski-Korsakow. Praca na dokończeniem Kniazia Igora trwała kolejne trzy lata. Entuzjastycznie przyjęta prapremiera miała miejsce w Petersburgu w 1890 roku. Wypada w tym miejscu wyjaśnić, że tak długa praca nad Kniaziem Igorem to nie efekt obstrukcji twórczej Borodina, ile jego rozlicznych zajęć związanych z obowiązkami lekarskimi (był profesorem chemii w Akademii Medycznej w Petersburgu), częstych podróży i pracą nad innymi kompozycjami, między innymi, obrazu symfonicznego W stepach Azji Środkowej oraz II Symfonii h-moll. Mimo, że Kniaź Igor bywa nadal wystawiany, to jednak najpopularniejszym utworem Borodina są od lat piękne Tańce połowieckie z II aktu tej opery, często wykonywane jako samodzielny utwór koncertowy.

Lidia Skowron jako Jarosławna i Antoni Majak w roli Księcia Halickiego w Kniaziu Igorze, Łódź 1967 fot. Fr. Myszkowski

Jacques Offenbach był znanym uznanym twórcą operetkowym (to on wymyślił to określenie), o którym Rossini mówił: „Mozart z Champs-Elysées”. Jego Piękna Helena, Orfeusz w piekle, Życie Paryskie, Wielka księżna Gerolstein, biły rekordy powodzenia i to nie tylko w Paryżu. A jednak ten znakomity kompozytor marzył o wejściu do panteonu twórców operowych (to marzenie wielu kompozytorów operetkowych, między innymi Johanna Straussa (syna), Franza Lehara). Operową tęsknotę ziścił Offenbach rozpoczynając w 1877 roku pracę nad Opowieściami Hoffmanna, trzyaktową operą fantastyczną z prologiem i epilogiem wpisującą się w dzieła francuskiego romantyzmu muzycznego. Mimo, że oddał operze całe swoje skołatane serce nie, zdążył jej ukończyć, zmarł 5 grudnia 1880, roku. Operę, na życzenie rodziny dokończył i zinstrumentował Ernest Guiraud, jej prapremiera odbyła się 10 lutego 1881 roku w Opéra Comique w Paryżu. Tak więc Offenbach nigdy nie zobaczył swojej opery na scenie, ale jej wartość artystyczna sprawiła, że kompozytor trafił jednak do operowego panteonu. Mówi się, nie bez racji, że gdyby Offenbach skomponował tylko Opowieści Hoffmanna  to i tak zapewniłby sobie w nim miejsce!

Prawdziwe męki twórcze przeżywał Ludwig van Beethoven pracując na swoją jedyną operą Fidelio, będącą kroplą w morzu wspaniałej muzyki jaką ten kompozytor podarował ludzkości. W pierwotnej, trzyaktowej wersji, wystawionej 20 listopada 1985 roku w wiedeńskim Theater an der Wien pod tytułem Leonora, co niestety nie zakończyło się dla Beethovena satysfakcją. Klapę prapremiery potwierdziły dwa kolejne przedstawienia przy niemal pustej widowni. Cztery miesiące zajęło Beethovenowi dokonanie poprawek i zamian. Niestety, premiera 29 marca 1806 roku również nie zakończyła się sukcesem jakiego oczekiwał kompozytor, więc po drugim przedstawieniu wycofał partyturę. Wrócił do niej po ośmiu latach. Tym razem poprawki i gruntowne retusze partytury i libretta rozpoczęły się od tytułu, i tak Leonora stała się Fideliem, jednoczenie powstała praktyczne nowa partytura w minimalnym stopniu wykorzystująca muzykę poprzednich dwóch wersji. Premiera trzeciej wersji opery Beethovena odbyła się 23 maja 1814 roku w wiedeńskim Kärntnertortheater. Dopiera ta wersja zyskała uznanie publiczności, dając kompozytorowi poczucie satysfakcji. Dopiero w tej wersji Fidelio zaczął być wystawiany na innych scenach, nigdy jednak nie zyskał popularności jaką cieszą się dzieła Belliniego, Verdiego, Wagnera, czy Pucciniego. Nie dorównuje też popularnością innym dziełom Beethovena. Polska premiera Fidelia miała miejsce dopiero w 1919 roku. Często można spotkać się ze zdaniem, że Fidelio to majestatyczna nuda, dawana przy szczególnie uroczystych okazjach dwa trzy razy, po czym już ludzie na to nie chodzą.

Fidelio, Opera Bałtycka w Gdańsku 1997 fot. T. Degórski

Aż 56 lat dzieli pierwsze szkice do opery Neron Arrigo Boito, a datą jej prapremiery. Libretto było gotowe już w 1870 roku, zaproponowano je Verdiemu, ale ten nie był nim zainteresowany. Więc Boito, który był jego autorem, mając za sobą sukces drugiej wersji Mefistofelesa zdecydował się na skomponowanie opery. No cóż, można powiedzieć, że w tym momencie rozpoczęła się dla Boito wieloletnia droga przez mękę! Komponowanie idzie mu wyjątkowo opornie i będzie go prześladowało do śmierci. Mimo wielu lat pracy, w chwili śmierci kompozytora w 1918 roku, opera była nieukończona. Wykonawca testamentu kompozytora powierzył rękopis dzieła Arturo Toscaniniemu, dyrygentowi z którym Boito był zaprzyjaźniony. Ten z kolei poprosił o dokończenie opery najpierw Antonia Smareglia, a później do Vincenza Tommasininiego. Po pięciu kolejnych latach świat doczekał się 1 maja 1924 roku premiery Nerona na scenie La Scali w Mediolanie. Jak ładnie napisał Piotr Kamiński: – Błysnęło, zawrzało i … zgasło! Mimo sukcesu prapremiery Neron nigdy nie wszedł do światowego repertuaru, a i we Włoszech bardzo rzadko pojawia się na scenie.    

Giacomo Lauri Volpi jako Neron w Operze Boito

Camille Saint-Saëns, w pierwotnej wersji z 1868 roku, widział swojego Samsona i Dalilę bardziej jako oratorium niż operę. Jednak nie do końca był do tego pomysłu przekonany, podejmowane kilka razy próby szkicowania dzieła odkładał nie mogąc się zdecydować co do jego formy. Dopiero interwencja i namowa Franza Liszta poniekąd zmusiła Saint-Saënsa do ponownej pracy na partyturą. Jednak ta idzie mu wyjątkowo opornie. Kilka wykonań fragmentów partytury, które nie zyskały dobrego przyjęcia  też znacznie osłabiło entuzjazm twórczy Saint-Saënsa. W końcu dopiero w 1877 roku, po dziewięciu latach, pracy partytura jest gotowa. Liszt wierny danemu kompozytorowi słowa doprowadził 2 grudnia 1877 roku, do prapremiery opery w Weimarze.

Sukces był, ale triumfem nie można go było określić. Opory w zdobywaniu kolejnych scen przełamała dopiero premiera francuska w Rouen – 3 marca 1890 roku. Jednak na scenę Wielkiej Opery Paryskiej trafił Samson i Dalila dopiero w  listopadzie 1892 roku, Saint-Saëns dopisał na tę okazję taniec kapłanek w I akcie.  

Edyta Kulczak w roli Dalili w Samsonie i Dalili, Opera Wrocławska, fot. M. Grotowski

Adam Czopek