Od wielu lat zbieram wszelkiego rodzaju pamiętniki i biografie znanych artystów, oczywiście z racji operowo – muzycznej pasji, najczęściej wielkich śpiewaczek, śpiewaków, tancerzy, solistów instrumentalistów, dyrygentów i kompozytorów. Od dawna bowiem, do dobrego tonu w artystycznym światku należy (u schyłku kariery) wydanie drukiem obszernych wspomnień. Mój Boże, ileż w nich miłości do sztuki, bliźnich i siebie samego, niewinności, prawości i artystycznej pasji wypełniającej bez reszty życie wspominającego. Wszystko to gęsto przetykane cudzymi wpadkami i skandalami, bo o tych, których samemu było się autorem i uczestnikiem szybo się zapomniało. Brakuje w nich co prawda wyznań typu; „Mam więcej talentu w najmniejszym pierdnięciu niż ty w całym swoim ciele” – takie stwierdzenie zafundowała jedna ze znanych gwiazd filmu swojej rywalce. Ale i tak pamiętniki i autobiografie stanowią pasjonującą lekturę obrazującą epokę danego artysty, będąc zarazem kopalnią informacji i anegdot o nim samym i jego otoczeniu. Dopiero jednak zestawienie kilku pamiętników żyjących w tym samym czasie sław, gdzie każda z chęcią pisze – w kolorach żółci – o swoich rywalkach, odsłania nam w miarę obiektywny obraz autora takich wspomnień i pozwala zrozumieć co i dlaczego w takiej autobiografii zostało pominięte.
Gdyby poprzestać na przeczytaniu biografii Marii Callas Primadonna assoluta pióra jej gorącego wielbiciela Steliosa Galatopoulosa, to wielka diwa byłaby w naszych oczach aniołem sztuki o niepowtarzalnej osobowości i talencie. Jeżeli dodamy do tego skromność i miłość do bliźnich, to łatwiej nam będzie zrozumieć lansowaną teorię, że przypisywane jej arogancje i skandale wylęgły się w wyobraźni złośliwych pismaków żerujących, na tej Bogu ducha winnej wielkiej artystce. Na szczęście Maria Callas „dorobiła” się kilkudziesięciu różnych o sobie opracowań, w tym wielu dość krytycznych. Dopiero czytając wspomnienia innych żyjących w tym samym czasie sław, powoli przekonujemy się jak daleko byliśmy od prawdy. Z kart wspomnień jej partnerów, pracujących z nią dyrektorów i reżyserów wyłania się powoli oblicze kapryśnej, złośliwej, zapatrzonej w siebie i mamonę gwiazdy, która wzorem dawnych primadonn nie wychodziła na scenę bez otrzymania „z góry” całego honorarium. Dyrektor teatru zobowiązany był wypłacić całe honorarium mężowi gwiazdy G. Meneghiniemu. Jeden z dyrektorów znanego teatru operowego złośliwie kazał pewnego razu wypłacić całe honorarium żony w jedno-, pięcio- i dziesięciodolarowych banknotach. – Było tego tyle, że biedny Meneghini nie mógł tego nijak poupychać w kieszeniach smokingu – wspominał autor żartu.
Znakomita australijska gwiazda światowej opery Nellie Melba jest we własnych pamiętnikach wzorem wszelakich cnót. Artystką, która od rana do wieczora pracowała nad swoimi rolami, nie mając czasu na inne rozrywki i rozgrywki. Jednak w oczach innych śpiewaczek, z którymi występowała uchodziła za osobę wyjątkowo złośliwą, zawistną i skwapliwie usuwającą ze swojego najbliższego otoczenia każdą młodą śpiewaczkę podejrzaną o odrobinę talentu. Mając już sporo lat i zmarszczek bezwzględnie żądała by angażujący dyrektor obsadzał ją w partiach pięknych i młodych panienek. W wieku ponad pięćdziesięciu lat śpiewała jeszcze (z powodzeniem) partie Małgorzaty w Fauście Gounoda, Mimi w Cyganerii Pucciniego no i oczywiście Gildy w Rigoletcie Verdiego i tytułową Butterfly w operze Pucciniego. Wszystkie wymienione bohaterki to młode piękne i wiotkie dziewczyny o zniewalającym uroku, no ale od czego są pudry, szminki i inne akcesoria do poprawiania wyglądu, z czego skwapliwie korzystała. „Jej walory artystyczne nie stały w żadnym stosunku do sławy jaką się cieszyła; miała piękny głos i była dobra śpiewaczką, ale nie żadnym fenomenalnym zjawiskiem.” – wspominała nasza ceniona śpiewaczka Janina Korolewicz Waydowa, przez pamiętniki której przewija się cała światowa plejada śpiewaków światowego formatu z Fiodorem Szalapinem, Salomeą Kruszelnicką, Mattia Battistinim, Enrico Carusem i Titto Ruffo na czele.
Połowę pamiętników niemieckiego mezzosopranu Christy Ludwig zajmuje opis przygotowań gwiazdy do wieczornego występu. Zaczynał się taki dzień wczesnym rankiem lekkim śniadaniem, krótka chwila przy fortepianie dla rozgrzania głosu, wczesny obiad (warzywa, delikatne mięsko) i poobiednia drzemka, jednak niezbyt długa, żeby głos się nie „rozespał”. Popołudnie to już cały rytuał, letnia kąpiel dla relaksu, wybór odpowiedniej sukni, pierwsze próby sprawdzenia głosu, jak brzmi i właściwe rozśpiewanie (mi…mi…mi… na różnej wysokości dźwięku), po którym należy półgłosem ‘przelecieć” trudniejsze miejsca śpiewanej partii. Żadnych długich rozmów i dyskusji, gwiazda musi mieć spokój! Jeszcze tylko odrobina ciepłej wody z cytryną, co pomagało zwilżyć gardło i już nasza bohaterka była gotowa do wyjścia na scenę, by stawić czoło wymagającej publiczności. A przyznać należy, że śpiewała wymagający żelaznej kondycji repertuar złożony w dużej mierze z partii w operach Wagnera. Ale po udanym występie (a tylko o takich wspomina) kończył się celibat i można poszaleć! Drogi lokal, doborowe towarzystwo i wytworna kolacja, gdzie szampan leje się strumieniem, a na stole króluje czarny kawior – to nagroda za trudy wyczerpującego występu i okazja do przyjęcia hołdów oraz gratulacji od grona przyjaciół i wielbicieli.
Dzięki wspomnieniom Ewy Bandrowskiej-Turskiej, Wandy Wermińskiej i Janiny Korolewicz-Waydowej ożywa atmosfera starego Karkowa, Lwowa i Warszawy oraz lata świetności Opery Lwowskiej. Panie przy okazji snucia wspomnień nie szczędzą słów uznania i szacunku Emilowi Młynarskiemu, pod batutą którego często występowały, a któremu Opera Warszawska zawdzięcza lata największego rozkwitu i wysokiego poziomu artystycznego. Z kart „Naszego wspólnego życia” Haliny Rodzińskiej wyłania się ciekawy obraz jej męża Artura Rodzińskiego, jedynego polskiego dyrygenta, który przed II wojną światową zdobył sławę i międzynarodowe uznanie. Niejako przy okazji poznajemy kulisy przyjaźni Rodzińskiego z Toscaninim, entuzjastycznie przyjmowanych operowych premier i koncertów oraz wielkich awantur z członkami zarządów orkiestr, którymi kierował.
Ze wspomnień Miry Zimińskiej-Sygetyńskiej wyskakuje co chwilę niczym chochlik, jej ogromne poczucie humoru i ożywa atmosfera warszawskich teatrzyków i kabaretów, przez sceny których przewijała się stołeczna bohema. Z kolei przez pamiętniki Fiodora Szalapina przewija się wielka bieda, zawiść, alkohol, hazard i kobiety no i oczywiście jego pamiętne kreacje Borysa Godunowa, Filipa II w Don Carlosie, tytułowego Mefistofelesa w operze Boito oraz Mefista w Fauście Gounoda. Artur Rubinstein napisał w swoich pamiętnikach; „Kocham życie takie jakie jest: bogaty czy biedny, młody czy stary, zdrowy czy chory, w roli głównego bohatera, czy jako skromny widz Jestem szczęśliwy, że żyję i pokornie za to wdzięczny Opatrzności.” Z kart „Pamiętników” Ignacego Jana Paderewskiego wyłaniają się kulisy jego tytanicznej pracy, okresy artystycznych kryzysów i uparta walka o szacunek dla własnej sztuki. Ale również historia jego ciężko chorego syna, i gorący patriotyzm artysty, którego dowodził w każdej sytuacji.
Przyznaję, że z dużym zainteresowaniem, ale i niemałym przerażeniem przeczytałem pamiętniki dwóch wielkich artystek rosyjskich, które bezwzględnie obnażyły system funkcjonowania i nadzorowania przez sowieckie władze rosyjskiej kultury i jej artystów. Najpierw wspomnienia Galiny Wiszniewskiej, żony Mścisława Roztropowicza, primadonny moskiewskiego Teatru „Bolszoj”. Polskie wydanie tych wspomnień zawdzięczamy Sławomirowi Pietrasowi, który zdecydował o połączeniu polskiej premiery opery Galina poświęconej życiu artystki z wydaniem Jej pamiętników w 2000 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Czyta się te wspomnienia z ogromnym zainteresowaniem, mniej w nich o koleżankach, partnerach, znacznie więcej o systemie nadzoru „opieki” nad rosyjskimi artystami, którym oszczędnie dawkowano możliwości zagranicznych wyjazdów oraz panujących w teatrze układach. Wszystko to w kontekście panujących w tym czasie w ZSRR stosunków i obyczajów. Sławomir Pietras podsumował wyznania artystki jednym zdaniem: „Aby to wszystko przeżyć, trzeba urodzić się w Rosji sowieckiej zbałamuconej ideologicznie ojczyźnie, mieć matkę Polkę, męża genialnego muzyka, a samej – piękny głos i wielką osobowość.”
Równie interesujące i równie przerażające w swojej wymowie są pamiętniki Mai Plisieckiej, wielkiej rosyjskiej baleriny, żony Rodiona Szczedrina. Z podziwem czytamy ile uporu i siły musiała Plisiecka włożyć w zmagania z niewzruszonym systemem sowieckiej władzy, by świat mógł podziwiać jej talent. Oczywiście i przez te wspomnienia gęsto przewijają się wiadomi osobnicy strzegący moralności pilnowanych artystów i ich kontaktów z zagranicznymi kolegami. Do tego opis układów i układzików przy obsadzaniu ról w kolejnych premierach baletowych. Plisiecka odsłania kulisy spraw finansowych Goskoncertu, dotyczących pilnie strzeżonych tajemnic wypłaty honorariów za występy zagraniczne rosyjskich artystów. Tego się nie da opowiedzieć, to należy przeczytać!
Oddzielną grupę pamiętnikarskiego i biograficznego dorobku stanowią te spisane na zamówienie pod nadzorem zainteresowanego. Jest ich cała masa, kto tylko dysponuje kasą lub ma możliwość jej zorganizowania decyduje się na taki krok. Pamiętam rozmowę z pewnym autorem tego typu wyznań, wielkiej przedwojennej gwiazdy polskiej opery, który pracując pod dyktando primadonny dopiero po fakcie zorientował się, że artystka miała nie tylko wybuchowy temperament, ale również wybujałą fantazję, a jej wspomnienia miały niewiele wspólnego z prawdą. Od kilkunastu lat modne są też rozmowy typu „wywiad rzeka”. Niestety, ich wiarygodność jest również dyskusyjna.
Oczywiście przez karty większości pamiętników przewija się długa lista wielbicieli o arystokratycznych koneksjach wydających wystawne przyjęcia czy organizujących w swoich zamkach i pałacach specjalne koncerty, na których snująca wspomnienia gwiazda błyszczała niczym drogocenny brylant. Sporo miejsca zajmują też opisy tego kto, kiedy i za co obdarował naszą bohaterkę. Szczególne miejsce na liście ofiarodawców zajmują monarchowie, by wspomnieć angielską królową Wiktorię, rosyjskiego cara Mikołaja którzy chętnie obdarowywali swoich ukochanych artystów. Pierwszeństwo na tej liście mają drogie klejnoty i futra, a czasami osobliwości, do których zaliczane były egzotyczne zwierzęta i ptaki. Jeden z wielbicieli talentu i głosu Wiktorii Kaweckiej, wielkiej diwy warszawskiej operetki, posunął się w swych zachwytach tak daleko, że obdarował uwielbianą artystkę srebrnym kompletem łazienkowym, w którym nie zabrakło tego dyskretnego naczynia nocnego.
Adam Czopek