Przyznaję, podchodziłem dość sceptycznie do pomysłu prezentowania Verdiowskiego Makbeta w formie baletowej. No i nie miałem racji! Wychodziłem z Opery Śląskiej po jego premierze (właściwsze będzie określenie – prapremierze) w pełni usatysfakcjonowany. Zespół młodych realizatorów: Monika Myśliwiec (choreografia i reżyseria), Joanna Jaśko-Sroka (scenografia i kostiumy), Jakub Roszkowski (dramaturgia) oraz Katarzyna Łuszczyk (reżyseria świateł) i Natan Berkowicz (projekcje), udowodnił, że w pełni panował nad mroczną strukturą szekspirowskiego Makbeta, z którego wywiedziono tą operę. Dzięki temu powstała inscenizacja wciągająca widza w rytm scenicznych wydarzeń od pierwszego momentu podniesienia kurtyny. Następujące po sobie sceny i obrazy miały logiczny ciąg i wartką ,dynamiczną akcję. Właściwie mam jedną uwagę; zabrakło mi nieco wyrazistości dramaturgicznej w scenie kiedy pojawia się ducha Banqua, chociaż do końca nie wiadomo czy to duch, zjawa, czy wyrzuty sumienia które męczą Makbeta.
Natomiast za świetny uważam pomysł zamknięcia Lady Makbet w szklanej klatce w ostatniej scenie. Pozostała sama ze swoimi zwidami, wyrzutami sumienia popełnionych zbrodni, co doprowadziło ją do samobójstwa. Interesująco nawiązano też do toczących się w świecie wojen i niesionych przez nią okropności. No i ten pięknie rozplanowany finał z opadającym na Makbeta lasem. Do tego należy dodać interesującą plastycznie oprawę scenograficzną wspomaganą reżyserią świateł i projekcjami, które budowały klimat. Dobrym pomysłem dramaturgicznym jest wpisanie całej inscenizacji w cykl czterech pór roku, który w finale, kiedy ponownie nastaje wiosna, się zamyka, (trochę to przypomina wagnerowski Zmierzch bogów, kiedy przeklęte złoto wraca do natury) i… historia może kręcić się od nowa.
Jednak podstawą sukcesu tego przedstawienia jest opracowanie choreograficzne Moniki Myśliwiec, która na bazie tańca klasycznego, ale w sposób przystający do dzisiejszych czasów, zbudowała swoje choreograficzne pomysły świetnie wywiedzione z muzyki, jej rytmu i klimatu. Wykreowane przez nią postaci miały właściwe sobie cechy, świetnie zresztą realizowane przez zespół bytomskich tancerzy. Chwiejny charakter Makbeta nie mogącego się zdecydować na zamordowanie króla Dunkana, bardzo dobrze wytańczył De Oliveria Fereira, choć na początku bardzo stremowany nie bardzo sobie radził z techniką. Później zachwycał ekspresją ruchu, wysokimi skokami i techniką podnoszeni partnerki. Demoniczną Lady Makbet zachwycająco zatańczyła Mitsuki Noda, była władcza, apodyktyczna, ale zarazem ujmująca w scenach z Makbetem, przy tym ujmowała znakomitą techniką. Ich duety miały w sobie prawdziwą poezję ekspresji ruchu. Świetnym Banquo był Alberto Pecetto, ujmujący dynamiką i pięknymi skokami, jego duety z Makbetem były urzekającym widowiskiem. No i na koniec zostawiłem sobie trzy Wiedźmy, tańczyły je z pełnym powodzeniem Giada Gavioli, Kinga Majewska i Julia Bielska. To one nadawały całej inscenizacji ten niepowtarzalny, mroczny klimat, będąc zarazem motorem napędowym akcji.
Wszystko to jednak nie miało by racji bytu gdyby nie Tomasz Tokarczyk, autor opracowania muzycznego, który z ogromnym wyczuciem wykreowania muzycznej dramaturgii zbudował nową partyturę na bazie fragmentów Makbeta, muzyki baletowej z Don Carlosa oraz Requiem Verdiego, od którego Dies Irae rozpoczyna się przedstawienie. Dobrze brzmiała i grała przygotowana przez niego orkiestra, urzekające były towarzyszące tanecznym duetom sola na skrzypce i wiolonczelę.
Adam Czopek