Lohengrin, syn Parsifala
Ten romantyczny bohater wypłynął z wyobraźni Wagnera podczas samotnych wędrówek po parkowych alejach Marienbadu. Lohengrin, szlachetny rycerz wybawiciel, syn Parsifala, to jedna z najbardziej tajemniczych postaci w całej twórczości Wagnera. Pojawia się na scenie po drugim wezwaniu Herolda, w łodzi ciągniętej przez łabędzia by ratować Elzę przed niesłusznym oskarżeniem. Zanim jednak do tego przystąpi prosi ją by nigdy nie pytała go o imię, – Nie śmiesz mnie pytać nigdy, ni zdradą ni podstępem… bowiem idea Lohengrina sprowadza się do bezgranicznego zaufania w miłości. Jednak pojawienie się Lohengrina burzy misterny plan przejęcia władzy przez Ortrudę i Telramunda, więc oboje wszelkimi sposobami będą próbowali się go pozbyć. Wer ist, der ihn geschlagen, (Kto jest ten mąż straszliwy) – pyta Ortruda, której chęć sprawowania władzy wymyka się w tej chwili z rąk. Libretto stworzył Ryszard Wagner na bazie kilku germańskich legend: poematu Der Schwanen – Ritter Konrada z Würzburga, bawarskiego eposu Lohengrin, rycerz z łabędziem, podaniu o pochodzeniu Gotfryda z Bouillon i podania o Euriancie oraz Parziwal Wolframa z Eschenbach. Poniekąd jest też Lohengrin zapowiedzią Parsifala, którego skomponował Wagner trzydzieści kilka lat później (1882).
Elza zatruta jadem zwątpienia sączonym jej przez Ortrudę, jakby w halucynacji domaga się wyjawienia imienia męża. Daremnie Lohengrin odwraca jej uwagę opiewając czekające ich małżeńskie szczęście. Elza jednak nie odpuszcza żądzy poznania, Tracę przytomność i nie odzyskam jej, puki się nie dowiem – kim ty jesteś! To jednoczesne poddanie w wątpliwość tego wszystkiego co Lohengrin sobą uosabiał, czyli szlachetności uczuć, ufności i bezgranicznego zaufania. W chwili największego zwątpienia Elzy do komnaty małżonków wpada Telramund z trzema zbirami by zabić Lohengrina, ten jednak w obronie zabija przeciwnika. To przepełnia czarę zwątpienia. Lohengrin już wie, że musi wyjawić swoje imię! Skąd i dlaczego przybywa wyznaje dopiero w trzecim akcie w opowiadaniu o św. Gralu: In fernem Land: Mein vater Parzival trägt seine koronr, sein Ritter ich bin Lohengrin genannt. (Mój ojciec Parsifal nosi koronę, ja Lohengrin jestem jego rycerzem). Gdyby jako nikomu nieznany przeżył rok będąc małżonkiem Elzy mógłby sprawić, że zaczarowany przez Ortrudę w łabędzia książę Gotfryd (Wagner nie wyjaśnia w libretcie jak, dlaczego i kiedy Ortruda tego dokonała), brat Elzy powróciłby jako prawowity władca Brabancji. Niestety, brak bezgranicznego zaufania ze strony Elzy zmusił go do wyjawiania swojego imienia, a to oznacza, że musi odejść na tajemniczą górę Monsalvat do zamku św. Grala. Dzisiaj już mało który reżyser w swojej inscenizacji pozostaje przy łodzi i łabędziu, ich wyobraźnia sprawia, że Lohengrin pojawia się na scenie wysiadając dajmy na to z wraku statku kosmicznego, albo sportowego samochodu, czasami wyłania się z pulsującej światłem szczeliny pękniętej geometrycznej bryły. Za każdym jednak razem jego pojawienie owiane jest mgłą tajemnicy.
Lohengrin, jedno z najważniejszych dzieł muzycznego romantyzmu, w którym splatają się mit z historią oraz baśń z tragedią. Jest zarazem pełnym ukoronowaniem pierwszego, tego najbardziej romantycznego, okresu twórczości Wagnera. Zanika tutaj już niemal zupełnie podział na poszczególne operowe numery przez co melodia, nie krępowana tradycyjnymi regułami okresowej budowy, płynie zupełnie swobodnie. Muzyka staje się funkcją dramatu i nabiera niespotykanego dotychczas symfonicznego rozmachu oraz wielkiej siły wyrazowej i ekspresji. Motywy przewodnie wyraziście określają tematy akcji, oraz bohaterów, którzy dodatkowo są związani z określonymi grupami instrumentów i kolorystyką dźwiękową. Tytułowemu bohaterowi (tenor) towarzyszą motywy kreślone jasnym brzmieniem smyczków w tonacji A-dur, przez co postać rycerza wydaje się spowita w „srebrną zbroję dźwięku”.
Nasycona emocjami muzyka Lohengrina płynie spokojną szeroką, niczym nie skrępowaną falą ujmując pięknymi pianami, zachwycając znakomicie rozplanowaną dramaturgią. Imponując przy tym czytelnością i przejrzystością oraz pojawiającymi się już tutaj bardzo wyraźnie zaznaczonymi motywami przewodnimi. Wiele z nich po wielu latach odnajdziemy w Parsifalu, ostatnim dziele Wagnera. W tym dziele ustalają się wyraźnie wagnerowskie proporcje między sferami „ciemności i „jasności”. Właśnie między dwoma biegunami: złowrogą ciemnością oraz dobroczynnym światłem zawiera się cała muzyczna dramaturgia Lohengrina. „Orkiestra staje się już zwierciadłem falującego wyrazu i nastroju, nabiera elastyczności, gra światłem i cieniem” – napisał Karol Stromenger. Wypracowany w tym dziele język dźwiękowy, wewnętrzna dramaturgia muzyki, kształt motywów przewodnich i rodzaj dźwiękowej symboliki to już wyraźna zapowiedź przejścia od opery do muzycznego dramatu, który swój najpełniejszy kształt zyska w Pierścieniu Nibelunga oraz Tristanie i Izoldzie. Po raz pierwszy w swojej twórczości powiązał Wagner tak ściśle obraz i dźwięk, które wiążą się nie tylko ze sobą, ale również z dramaturgią akcji. Z tym wszystkim, co później stało się regułą spotykamy się u Wagnera po raz pierwszy. „Z pojawieniem się tego dzieła skończyło się panowanie dawnej opery. Duch buja ponad wodami i światłość się stanie” – to wygłoszone przez Liszta słowa po przestudiowaniu partytury. To właśnie Liszt doprowadził do prapremiery Lohengrina – 28 sierpnia 1850 roku w Weimarze, bez udziału kompozytora, który w tym czasie przebywał na wyganiu. Wagner obejrzał swojego Lohengrina dopiero w 1861 roku w Wiedniu.
Partia Lohengrina wymaga silnego, dźwięcznego i znakomicie brzmiącego w każdym rejestrze głosu oraz świetnej techniki i dobrze opracowanej subtelnej ekspresji. Wykonawca tej partii powinien zademonstrować swobodne, miękkie prowadzenie frazy. A jego mocny, dźwięczny głos powinien mieć w sobie coś z włoskiego belcanta, ponadto ważny jest liryzm i umiejętność operowania frazą. Dopiero to wszystko razem wzięte pozwoli wykonawcy stworzyć obraz prawdziwie romantycznego bohatera, z którego rolą chciała się zmierzyć większość tenorów. Niestety, zaledwie kilkunastu udało się wyjść z tego pojedynku zwycięsko. Ich listę otwiera Placido Domingo, który po raz pierwszy dał się namówić dyrekcji Opery w Hamburgu na zaśpiewanie partii tytułowego Lohengrina już w 1967 roku, jako młody i niedoświadczony artysta. 14 marca miało miejsce to debiutanckie przedstawienie Lohengrina z jego udziałem. Nie obyło się jednak bez drobnych kłopotów: Domingo opuścił kilka wersów w finałowym Mein lieber Schwal. Jednak publiczność i krytycy przyjęli ten debiut bardzo gorąco. Jednak konieczność szybkiego nauczenia się partii, kłopoty językowe pogłębiające intensywność przygotowań oraz trudności z przestawieniem się na zupełnie inny sposób śpiewania, sprawiły, że pojawiły się problemy z głosem. Kłopoty musiały być na tyle poważne, że Domingo zaczął się obawiać o dalszy rozwój swojej kariery. Na szczęście po czterech miesiącach głos wrócił do normy. Wszystko to sprawiło, że młody śpiewak na długie lata zawiesił zupełnie swoje kontakty z twórczością Wagnera. Drugi raz na zaśpiewanie partii Lohengrina dał się namówić dopiero w 1984 roku. Stało się to 25 września podczas inauguracji 101 sezonu w nowojorskiej Metropolitan Opera. Kreacja jaką wtedy stworzył okazała się wielkim wydarzeniem: „Niezwykły urok legata w partii, która rzadko bywa śpiewana tak pięknie i subtelnie” – można było przeczytać w „New York Times”. Kilka miesięcy później, w styczniu 1985 roku, Domingo pojawia się w partii Lohengrina na scenie Wiener Staatsoper odnosząc swój kolejny wielki sukces. Od tego momentu partia Lohengrina stała się jedną z jego ulubionych. Wolfgang Wagner, wnuk kompozytora i dyrektor Festiwalu w Bayreuth, gratulując artyście sukcesu powiedział: „Myślę, że właśnie tak mój dziad wyobrażał sobie swojego Lohengrina.” – czyż trzeba wyższej i bardziej rzeczowej oceny.
Opinię znakomitego wykonawcy tej partii miał nasz wielki tenor Jan Reszke, który śpiewał tę rolę w Paryżu, Londynie, Petersburgu, Warszawie i wielu amerykańskich miastach od nowojorskiej MET poczynając. W sumie zaśpiewał ponad sto przedstawień, z czego 25 na scenie MET. Po jego występie w tej partii na scenie MET w „The Sudany Times” napisano – …głos Jana Reszke, to raz delikatny, to aksamitny, tu błyszczący i mocny jak dzwon, gdzie indziej władczy i pełen autorytetu, lub czuły i z akcentem pasji, jest głosem który nawiedza uszy. Po jego warszawskim występie napisano …Jan Reszke błyszczy ponad wielu najznakomitszymi śpiewakami współczesnymi – odpowiedniego rywala sztuka sceniczno-wokalna obecnie nie posiada. Po nim odnosili sukcesy Lauritz Melchior, Wolfgang Windgassen, Sándor Kónya, Jess Thomas, James King, Rene Kollo, Peter Hofmann, prawdziwie międzynarodowe towarzystwo. Ostanie lata należą bezwzględnie do trzech znakomitych tenorów: Klausa Floriana Vogt, Petera Seifferta i Jonasa Kaufmanna, cała trójka występowała w tej partii na wielu prestiżowych scenach z Bayreuther Festspiele na czele.
My również mieliśmy na naszych scenach kilku znakomitych wykonawców tej partii. Pierwszym polskim Lohengrinem był Franciszek Cieślewski, po nim znakomicie wykonywał tę partię Władysław Mierzwiński (między innymi w Nowym Jorku i Londynie) oraz Ignacy Dygas, którego podziwiano nie tylko w Warszawie i Lwowie, ale również w Teatro Regio w Parmie, gdzie z wielkim sukcesem występował od 19 grudnia 1908 roku. Afisze zapowiadały występ prawie nieznanego tenora Ignazio Digas, który pod batutą Vittoiro Podesti’ego ma zaśpiewać partię Lohengrina w operze Wagnera. Pierwsze przedstawienie nie zgromadziło nawet kompletu publiczności, ale już po pierwszej arii na widowni zapanował szmer zachwytu. Przedstawienie zakończyło się owacją jakiej ten teatr od dawna nie przeżywał. Parmę lotem błyskawicy obiegła sensacyjna wiadomość, że Digas jest świetny!
Każde następne przedstawienie „idzie” przy wypełnionej do ostatniego miejsca widowni i rzuca parmeńczyków na kolana. W sumie śpiewał dziewięć (w tym dwa dodatkowe zorganizowane na życzenie publiczności) przedstawień pod rząd. Podobno sukcesu jaki wtedy odniósł w tej partii nikt przez lata nie powtórzył. Kolejne sceny, na których Dygas prezentował swoją kreację tego romantycznego bohatera to: Teatro Colon w Buenos Aires, Teatro Real w Madrycie, Teatro Costanzi w Rzymie. Nie mniejszym uznaniem cieszyli się w tej partii, Michał Prawdzic-Layman oklaskiwany na scenach Lwowa i Warszawy oraz Władysław Florjański, Stanisław Gruszczyński i Marcelii Sowiński. Po drugiej wojnie oklaskiwano Wacława Domienieckiego, który śpiewał tę partię w pierwszej powojennej realizacji Lohengrina (Opera Warszawska, luty 1956). Ostatnie lata należą do Piotra Beczały, który debiutował w partii Lohengrina na scenie Semperoper w Dreźnie, później oklaskiwano go w: Bayreuth, Paryżu, Wiedniu i Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Świat podziwiał w tym czasie kreacje: Petera Hoffmanna, Bena Heppnera, Roberta Deana Smitha.
Adam Czopek