Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Cykl Kompozytorzy i ich dzieła Verdi

Un giorno di Regno, czyli Dzień królowania, albo rzekomy Stanisław

Ta opera to jedyny związany z polską historią temat w twórczości Verdiego. Opowiada o podróży z Francji do Polski Stanisława Leszczyńskiego, który w 1733 roku starał się o odzyskanie polskiego tronu. Aby ustrzec króla przed niebezpieczeństwami eskapady zdecydowano, że Leszczyński będzie podróżował incognito w przebraniu stangreta. W tym samym czasie z właściwym królowi rozgłosem i dworską oprawą, jako król Stanisław, podróżował będzie po Francji kawaler Belfiore zaproszony do zamku barona de Kelbar na podwójne zaślubiny. O wyczynach kawalera Belfiore w królewskim przebraniu opowiada Dzień królowania. Cała maskarada kończy się w chwili kiedy Stanisław Leszczyński bezpiecznie dociera do Warszawy i odzyskuje tron. Akcji nie brakuje ani zabawnych intryg ani zagmatwanych sytuacji. Oczywiście w finale nieporozumienia wyjaśniają się i wszystko kończy się szczęśliwie. Kawaler Belfiore z uśmiechem porzucając swoje incognito odzyskuje markizę Poggio, a Giulietta łączy się z ukochanym Edwardem.

Plakat Jana Lenicy do polskiej premiery Un giorno di regno 1987

 Un giorno di regno, dwuaktowa melodramma per giocosa, jest typową, mocno osadzoną w tradycji,  operą z podziałem na arie, duety, ansamble  i sceny zbiorowe. Muzyka tej opery ujmuje zgrabnymi melodiami pełnymi humoru i radości. Zgodnie z tradycją każdy z bohaterów ma do zaśpiewania popisową arię. Tesoriere garbatissimo (Najmilszy, otrzymujesz rzadki klejnot) – aria barona Kelbara z I aktu, Grave a core innamorato. È fenar l’ardente affeto (Trudno kochającemu sercu powstrzymać zapał. Trudno ukryć szybkie bicie serca w pełnej zapału piersi) – aria markizy del Poggio z I aktu. Druga część tej arii Se dee cader la vedowa to już wyraźna zapowiedź arii pazia Oscara Di che fulgor z Balu maskowego. Tak jak duet Prevo che degno io sono, śpiewany przez  Edwarda i Belfiore w I akcie jest, w zarysie, zapowiedzią duetu przyjaźni Posy i Carlosa Dio, che nell’alma infondere amor z  II aktu Don Carlosa.  Wdzięczną arię Si, festevola mattina (Taki miły poranek przynosi radość każdemu sercu) śpiewa w I akcie Giulietta. Bez wątpienia miłym dla ucha fragmentem jest sekstet Tesorier! Io creder voglio (Chciałbym wierzyć, że to jakiś żart) z finału I aktu. Interesująco wypada scena otwierająca II akt  Ma le nozze non si fanno? Pietoso al lungo pianto (Więc ślub się nie odbędzie? Na szczęście po wielkim smutku miłość w końcu uśmiechnęła się do mnie) – śpiewa z chórem Edward de Sanval. Piękny jest również duet Oh me felice appieno (Moje szczęście jest całkowite) śpiewają go w II akcie Giulietta i Edward. Śpiewany przez wszystkich bohaterów pełen blasku finał Sire, venne in quest’istante (Panie, przybył dworski kurier, mówi, że ma ważny list) rozwiązuje skomplikowaną sytuację. 

 W listopadzie 1839 roku w mediolańskiej La Scali odbyła się gorąco przyjęta premiera opery Oberto, conte di San Bonifacio, Giuseppe Verdiego, nikomu jeszcze wtedy nieznanego młodego kompozytora z Busetto. Sukces premiery sprawił, że Bartolomeo Merelli, sławny impresario Teatro alla Scala zamówił u niego trzy kolejne dzieła, które Verdi powinien skomponować w ciągu dwóch lat. Pierwszą z nich miała być opera komiczna. Niestety, żadne z zaproponowanych przez Merellego librett nie przypadło Verdiemu do gustu. W końcu wybrał, jak sam powiedział, to które nie podobało mu się najmniej. Był to tekst Felice Romaniego oparty na sztuce A. V. Pineuxa- Duvala  La Faux Stanislas ( „Fałszywy Stanisław”)wystawionej wc1808 roku. Z libretta Romaniego skorzystał wcześniej czeski kompozytor Wojciech Gyrowetz, którego opera Il finto Stanislao miała swoją prapremierę 5 sierpnia 1818 roku w La Scali, ale po 11 przedstawieniach zniknęła zupełnie z repertuaru. Jednak zanim Verdi rozpoczął pracę nad partyturą poprosił znanego poetę Temistocele Solera o dokonanie stosownych poprawek w tekście i zmianę tytułu na: Un giorno di regno.

Dzień królowania, polska premiera , Opera Wrocławska 1987. fot. M. Behrendt

 Z początkiem 1840 roku Verdi rozpoczyna pracę nad swoją pierwszą operą buffa. O ironio losu, rozpoczyna ją w najbardziej dramatycznych dla siebie momentach życia. W październiku 1839 roku, dosłownie kilka tygodni przed premierą Oberta, umiera nagle Icido, szesnastomiesięczny syn kompozytora. A przecież wcześniej, w sierpniu 1838 roku, pochował już córkę Virginię. Verdi i jego żona Margherita Barezzi nie mogąc się pogodzić ze stratą dzieci szaleją z rozpaczy. Jednak młody kompozytor musi sobie z tragedią poradzić, przed nim ważne życiowe wyzwanie. Jakby nie dość nieszczęść, 18 czerwca 1840 roku umiera nagle żona Verdiego, u której kilka dni wcześniej rozpoznano zapalenie mózgu, chorobę w tym czasie śmiertelną. W samo południe święta Bożego Ciała moja ukochana córka Margherita zmarła na jakąś straszną chorobę. Była w kwiecie wieku i pełni szczęścia gdyż została towarzyszką życia wspaniałego młodzieńca, jakim jest Giuseppe Verdi, maserto di musica – napisał w swoim dzienniku Antonio Barezzi. Śmierć żony była kolejnym wielkim, najokrutniejszym jaki otrzymał,  ciosem dla młodego Verdiego. Piętno, jakim odcisnęły się na Verdim śmierć żony i dwojga dzieci w ciągu zaledwie dwóch lat jest trudne do oszacowania. Jedno jest pewne, ta tragedia tak bardzo się zlała w psychice Verdiego, że po latach mylnie podawał, że stracił wszystkich, których kochał w odstępach trzymiesięcznych. Nigdy nie zapomniał o tych tragicznych przeżyciach, które uczyniły z niego człowieka zamkniętego w sobie i raczej nieskorego do szerokich kontaktów towarzyskich.

 Jak w tej sytuacji komponować? Złamany bólem prosi Merellego by zwolnił go z kontraktu, ten jednak odmawia. Tak więc Verdi pogrążony w smutku nadal pracował nad swoją drugą operą. Czyż można się w tej sytuacji dziwić, że będąc w stanie potężnej depresji  nie potrafi wykrzesać z siebie, ani wielkiego entuzjazmu do pracy, ani wielkiej inwencji twórczej, ani humoru, którym mógłby nasycić powstającą muzykę. Pracował bo musiał, bo go przynaglano. W stanie potwornej męki musiałem pisać operę komiczną – napisze w 1879 roku w autobiograficznym szkicu. Wreszcie 5 września 1940 roku ma miejsce prapremiera Un giorno di regno. Kończy się ona gigantyczną klęską, co sprawiło, że po jednym przestawieniu operę zdjęto z afisza. Publiczność nową operę po prostu wygwizdała. Zgnębiony Verdi wyznał po latach, że gdyby publiczność zdobyła się tego wieczoru nawet nie na oklaski lecz przynajmniej na zachowanie milczącego spokoju nie znalazłby słów, by jej za to podziękować. Recenzenci również nie pozostawili na nowym dziele przysłowiowej suchej nitki  zarzucając muzyce monotonność oraz  wszystkie możliwe wpływy od Aubera przez Rossiniego do Donizettiego, a pozbawionemu lekkości librettu wiele niejasności i zbyt mało humoru jak na operę komiczną. – Akcja jest trudna do prześledzenia i mało przejrzysta. Na dodatek wykonawcy niezbyt się przejęli swoimi rolami. Zaiste, to nie jeden dzień, lecz nawet nie jedna godzina królowania – szydzono w Mediolanie. Verdi głęboko przeżył swoje niepowodzenie. Postanowił zerwać kontrakt z Merellim, wyjechać z Mediolanu i w ogóle zaprzestać komponowania. Całe urządzenie mediolańskiego mieszkania wysłał do Busseto, sam wynajął umeblowany pokój, w którym spędzał tygodnie i miesiące w ponurej bezczynności. I pewnie tak by się stało gdyby zapobiegliwy impresario nie wsadził do kieszeni płaszcza, spotkanemu przypadkiem zimą 1841 roku na spacerze Verdiemu, libretta Nabuchodonozora. Można powiedzieć, że to przypadkowe spotkanie zwróciło Verdiego operze.

Gelsenkirchen 2023, Un giorno di regno, scena zbiorowa fot. Isabel Machado Rios, mat prasowe teatru

 A jednak mediolańska klęska nie przekreśliła zupełnie tego dzieła. Z czasem doszukano się w partyturze radości, spontaniczności, lekkości i dynamiki oraz cech charakterystycznych dla twórczości Verdiego, z jego pierwszego okresu. Dowodem na to są kolejne, kończące się sukcesem, premiery, o których wyczerpująco informowano Verdiego, ten jednak nigdy nie dał się już namówić na obejrzenie tej opery na scenie. 11 października 1845 roku operę wystawiono w Teatro San Benedetto w Wenecji  już pod tytułem Il finto Stanislao.  Pod takim samym tytułem pojawia się 9 lutego 1846 roku w Teatro Argentina w Rzymie, a po dziesięciu latach, 2 lutego 1859 roku w Teatro San Carlo w Neapolu. Później już nie spotyka się śladów wystawienia tej opery. Dopiero w latach osiemdziesiątych XXI wieku przypomniano sobie o tym wczesnym dziele Verdiego co pozwoliło ocenić je z dzisiejszej perspektywy. Jedną z pierwszych inscenizacji zrealizowano, z inicjatywy Antoniego Wicherka w Oberhausen w 1986 roku. Rok później ten  sam reżyser i dyrygent przygotowali premierę w Operze Wrocławskiej. W 1995 roku poznaje operę publiczność wiedeńska, a w 1997 roku wystawiono Dzień królowania w Teatro Regio w Parmie, w autorskiej wersji Pier Luigi Pizzi’ego. W 2001 roku, z okazji Roku Verdiego, inscenizacja została przeniesiona na scenę mediolańskiej La Scali. W 2007 roku operę wystawiono w Warszawskiej Operze Kameralnej, gdzie miała spore powodzenie.

Słuchając dzisiaj Un giorno di regno trudno się oprzeć wrażeniu, ze mediolańczycy zbyt pospiesznie wydali swój sąd. Na ich usprawiedliwienie można powiedzieć jedno, zdejmując operę ze sceny po pierwszym przedstawieniu, nie dano szansy na weryfikację pierwotnych, czynionych na gorąco, ocen.

Dzień królowania w Warszawskiej Operze Kameralnej 2007, na pierwszym planie Andrzej Klimczak, jako baron Kelbar,
mat. prasowe teatru.

W klimat dzieła wprowadza nawiązująca w stylu do Aubera skoczna i ujmująca lekkością uwertura uruchamiająca całą galerię typów i postaci rodem z komedii dell’arte: pyszałek, bogacz, chciwiec arogancka córka, doświadczona kochanka, fałszywy król. Każde z nich ma coś na sumieniu i coś do ukrycia, każde chce zdobyć coś dla siebie.  Akcję rozpoczyna chór służących Mai non rise un più bel di (Piękniejszy dzień nigdy jeszcze nie uśmiechał się nad domem Kelbara). To nawiązanie do czekających podwójnych zaślubin Giulietty, córki Kelbara z  podskarbim La Rocca, którego oczywiście nie kocha. Jej serce należy do Euardo di Sanval. Druga para to nowożeńców to markiza del Poggio i komendant Ivera. Ona z kolei kocha kawalera Belfiore, który niespodziewanie zniknął. Nagle zdumiona markiza rozpoznaje utraconego kochanka w osobie króla, który zjawił się w pałacu Kelbara. Belfiore rozsnuwa pajęczą sieć intryg mających przeszkodzić zawarciu obu związków. Najpierw przekonuje podskarbiego by w zamian za stanowisko ministra i rękę posażnej księżniczki Inesca zrezygnował z poślubienia Giulietty. Chciwy podskarbi oczywiście szybko na wszystko się zgadza. Na dodatek zgadza się wypłacić Eduardo, który jest jego ubogim siostrzeńcem stosowną rentę umożliwiającą mu poślubienie Giulietty. Podczas spotkania Belfiore z markizą Poggio oboje udają: ona, że rozmawia z królem, on , że nie zna markizy. W końcu markiza grozi „królowi”, że jeżeli w odpowiednim momencie nie porzuci swojego incognito to ona zdecydowana jest poślubić komendanta. Sytuacja staje się coraz bardziej zawikłana, na szczęście nadchodzi zbawienny list z Polski pozwalający kawalerowi Belfiore na odkrycie całej intrygi.

Wszystkim tym perypetiom towarzyszy muzyka, w której sporo jeszcze przysłowiowego rytmu „umpa, umpa”, ale której trudno odmówić swoistego uroku i spontaniczności. Tryskająca radością partytura jest fajerwerkiem tempa, aktywności, dynamiki i humoru – napisał Freitzdieter Gerhardts, reżyser polskiej premiery. Chwilami ma się jednak wrażenie, że jedyną troską Verdiego było pieszczenie ucha melodyjną frazą i efektownymi ariami. Wszystko to jednak nosi znamiona powierzchownego efektu.  Nie ma co ukrywać, tej operze jeszcze daleko do pełnego skrystalizowania stylu muzyki późniejszych dzieł Verdiego, uważa się też ją za mało reprezentatywną dla stylu kompozytorskiego Verdiego, i jego talentu. Faktem jest również to, że pod względem muzycznym i dramaturgicznym Un giorno di regno  ustępuje pierwszej operze Verdiego. I chociaż w kilku miejscach można już doszukać się zapowiedzi  późniejszych dzieł nie zmienia to jednak faktu, że sporo w tej muzyce wspomnianych wpływów. 

Adam Czopek