W sobotę 17 czerwca, Teatr Wielki w Łodzi zaprezentował premierę Fausta Charlesa Gounoda. Jest to pierwsza premiera nowego tandemu dyrekcyjnego, Marcina Nałęcza-Niesiołowskiego – Dyrektor naczelny i Rafała Janiaka – Dyrektor artystyczny. Jeżeli ta premiera jest w jakiś sposób zapowiedzią tego co czeka Teatr Wielki w Łodzi i jego publiczność, to mogą nas czekać ciekawe czasy, i dalekie od operowego koturnu premiery.
Dla większości zespołu realizatorów była to pierwsza okazja do kontaktu z tego typu dziełem operowym. Ich wspólnym osiągnięciem jest interesująca inscenizacja daleka od operowego szablonu! Zmieniona została się nie tylko sceniczna rzeczywistość, ale również i jej bohaterowie, akcję przeniesiono w czasy, które dopiero nadejdą (2034 rok), co już niejako z góry wyznaczyło sposób tej realizacji. Nawet jeżeli nie wszystkie pomysły młodej reżyserki Ewy Rucińskiej „kupuję” to muszę przyznać, że jest ona w swoich poczynaniach, od początki do końca, konsekwentna, a kilka scen w jej ujęciu (scena w katedrze, scena powrotu Walentego oraz finał) miało wyjątkowo mocną wymowę. Równie mocną wymowę ma postać Małgorzaty uwiedzionej, porzuconej i wyrzuconej poza nawias własnego społeczeństwa po urodzeniu nieślubnego dziecka. Dla osiągnięcia ostatecznego kształtu przedstawienia uruchomiono większość możliwości technicznych teatru: scenę obrotową, działają zapadnie, jeżdżą wózki boczne, czasami jest tego wszystkiego, jak na mój gust, ciut za dużo. Tak jak za dużo jest w tej inscenizacji epizodów nie wnoszących nic do akcji i jej dramaturgii. Za to wiele urody inscenizacja zawdzięcza reżyserowi świateł – Paulina Góral, której praca wspomaga budowanie klimatu całej inscenizacji.
A wcale nie zapowiadało się tak dobrze jak się później okazało. W prologu i I akcie było sporo niedokładności, chór śpiewał nierówno, orkiestra nie imponowała przejrzystością brzmienia, reżyserią ruchu też trudno się było zachwycić. Na szczęście im było dalej, tym lepiej; brzmienie chóru i orkiestry wyrównało się, sceny zaczęły układać się zgodnie z muzyką. Szkoda tylko, że mocno okrojona muzycznie „Noc Walpurgii”, gdzie zupełnie nieciekawa, by nie powiedzieć: szkolna, choreografia w żaden sposób nie szła za muzyką i jej dynamiką. Myślę, że w sytuacji tak ustawionej inscenizacji można było spokojne tę scenę pominąć, co jest zresztą dość często stosowaną praktyką.
Muzykę Fausta charakteryzuje niezwykła melodyjność i śpiewność, a wspaniała instrumentacja zespala ją z akcją dramatyczną w nierozłączną całość, o co zadbał Rafał Janiak, który nie tylko rzetelnie przygotował orkiestrę, ale również zadbał o precyzję wokalną większości ansambli. Muzyka pod jego batutą, mieniąc się pełną paletą barw i nastrojów, płynęła wartko i dynamicznie przez co osiągała właściwy dramatyzm. Orkiestra grała i brzmiała jak za dobrych dawnych czasów.
W obsadzie na pierwszy plan wysunęła się Patrycja Krzeszowska, dysponująca sopranem o interesującej barwie i brzmieniu, ujmująca świetną emisją. Jej subtelna kreacja Małgorzaty wzruszała szczerością i głębią uczucia młodej dziewczyny. W partii Walentego dzielnie jej sekundował Łukasz Motkowicz prezentujący pięknie brzmiący głos prowadzony z naturalną ekspresją. Jego kreacja miała właściwy wyraz dramatyczny. Nazarii Kachala w partii tytułowego Fausta nie wyszedł ponad poprawność, a przydałoby się więcej emocjonalnego żaru i ekspresji. Partię Starego Fausta śpiewał z powodzeniem Krzysztof Dyttus. Szkoda też, że w głosie Wojtka Gierlacha śpiewającego partię Mefista zabrakło mi potęgi brzmienia i większego napięcia dramatycznego, a całej kreacji diabolicznego cynizmu. Interesującą postać zakochanego, ale i bezbronnego wobec zła Siebla wykreowała, Agnieszka Makówka. Podobnie jak Bernadetta Grabias dobrze odnalazła się w groteskowo potraktowanej postaci Marty.
Adam Czopek