Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Cykl Opera królową sztuk

Primadonny mają głos i nie tylko

Słynne primadonny przeszły do historii opery nie tylko dzięki swoim pięknym głosom Operowa diva to odpowiedni sposób bycia, rozgłos jaki czyni wokół siebie i wianuszek wielbicieli gotowych spełnić każde jej życzenie. Primadonny miały tupet i temperament, posiadały władzę, czasami kochanka i nie znosiły konkurencji. Potrafiły jak rzadko kto, bezwzględnie walczyć i pierwszeństwo na każdej scenie. Artystyczną drogę większości z ich znaczyły pamiętnie kreacje, głośne skandale i wielkie rywalizacje jak choćby ta między Henriettą Sontag i Marią Malibran-Garcia.

Maria Malibran

Początki opery to zarazem początki kultu wielkich śpiewających gwiazd, rozpieszczanych i adorowanych przez koronowane głowy, rodowodową arystokrację i zwykłą publiczność, Obsypywane klejnotami, obdarowywane pałacami, futrami i karetami z zaprzęgiem, żyły niczym udzielne księżne pławiąc się w aksamitach i jedwabiach. Znani malarze stali cierpliwie w kolejce byle tylko zechciała właśnie jemu powierzyć namalowanie swojego portretu. To dzięki ich cierpliwości możemy dzisiaj podziwiać urodę wielkich gwiazd w ich największych kreacjach.  

Jeden z wielbicieli Wiktorii Kaweckiej, wielkiej divy warszawskich „Nowości” znając jej wyjątkową słabość do złota i pereł obdarował artystkę kompletem łazienkowym, w którym wszystko, z dyskretnym naczyniem włącznie, było ze szczerego złota. Podobną słabość do klejnotów prezentowała Lina Cavalieri, której największą miłością były brylanty obnoszone przez gwiazdę przy każdej możliwej okazji. Wielkie primadonny przechodziły do legendy, dorabiały się fortun, nabywały ziemskie dobra i wielkie pałace. Wszystko to po to, by kiedy już przeminie sława, przestaną fascynować tłumy i stopnieje wianuszek wielbicieli, mogły nadal żyć na poziomie do jakiego przywykły. Wspominając lata sławy, kiedy zachwycona publiczność wyprzęgała konie z ich powozów i sama ciągnęła do hotelu lub pałacu ich powozy. Adelina Patti wiele lat wspominała jak w Petersburgu carscy oficerowie rzucali jej pod nogi futra by mogła przejść do powozu nie mocząc pantofelków.

Giuditta Pasta jako Anna Boleyn, portret Gioacchino Giuseppe Serangeli’ego

Dyrektorzy teatrów operowych rwąc głosy z głowy, spełniali ich zachcianki i bez zmrużenia oka płacili bajońskie honoraria. Bo to one przecież fascynowały tłumy, dodawały blasku każdemu przedstawieniu, a przede wszystkim wypełniały teatralną kasę. Znani i cenieni kompozytorzy z myślą o konkretnej primadonnie pisali swoje opery. Giuditta Pasta cieszyła się tak wielką sławą, że najpierw Gaetano Donizetti dedykował jej swoją Annę Boleyn, później Vincenzo Bellini z myślą o jej wspaniałym głosie skomponował Lunatyczkę i Normę, Oczywiście w każdym z wymienionych dzieł była pierwszą wykonawczynią głównej partii pisanej zresztą o jej wokalnych możliwościach, którymi zachwycał się angielski następca tronu.  Gioacchino Rossini wiele swoich oper pisał z myślą o wyjątkowym głosie Izabelli Colbram, w której był szaleńczo zakochany, a która zostawszy jego żoną przegrała w karty większość jego majątku. Muzą Jacquesa Offenbacha była przez lata Hortense Schneider, która debiutowała w jego Skrzypku w 1855 roku. Później była pierwszą wykonawczynią głównych partii w, Pięknej Helenie (Helena), Wielkiej księżnej Gerolstein (Księżna), Pericholi (rola tytułowa), co uczyniło z niej zamożną damę. Z kolei w belgijskiej primadonnie Désirée Artôt kochał się Piotr Czajkowski, przez krótki czas uchodziła nawet za jego narzeczoną. Giuseppe Verdiego do tego stopnia zafascynował głos Giuseppiny Strepponi, która śpiewała z powodzeniem partię Abigaille w jego Nabucco, że szybko zostali kochankami, aby tak się stało Verdi pojechał po nią do Paryża. Małżeństwem zostali dopiero kilkanaście lat później, po premierze Balu maskowego w 1859 roku. Pozostając przy fascynacjach wypada wspomnieć o duńskim bajkopisarzu Hansie Christianie Andersenie i jego namiętności do szwedzkiej sopranistki Jenny Lind.

Isabella_Colbram, na obrazie Johanna Baptisty Reitera

Gwiazda na afiszu to nie tylko splendor dla teatru i widoki na pełną kasę, ale zarazem spora dawka kłopotów. Kaprysy Marii Jeritzy przyprawiały o sercowe palpitacje dyrektorów wielu teatrów operowych, podobnie było z Emmą Destin i Geraldiną Farrar. Ta ostatnia pani wywołała sensację ujawniając swój romans z niemieckim następcą tronu. Wspomniana już Adelina Patti tylko na scenie bywała aniołem, ale już w garderobie potrafiła pokazać pazurki. Na porządku dziennym były skargi, a to peruka nie taka, źle leży przyciasny kostium, nieodpowiedni partner, przydałoby się większe honorarium i.t.d. Do tego wszystkiego należy jeszcze dodać zakulisowe gierki i kaprysy. Do dzisiaj wspomina się utarczki Marii Jeritzy i Beniamina Gigli na scenie Metropolitan w Nowym Jorku. Do historii przeszła też wielka wojna sopranów, której głównymi bohaterkami były Maria Callas i Renata Tebaldi, na szczęście obyło się bez rękoczynów. Jednak prawdziwą wojnę sopranów na pięści, pazurki i rwanie włosów i peruk  zafundowały swojej publiczności w 1727 roku w Londynie Francesca Cuzzoni i Faustyna Bordoni, czego świadkiem był Georg Friedrich Haendel.  

„Śpiewała cudownie, ale wyglądała jak misternie zesznurowany baleron” – pisano o jednej z wielkich gwiazd. Waga okazywała się często jednym z największych problemów wielkich div. Wystarczy obejrzeć dawne portrety, na których z rzeźbionych ram wlewają się obfite kształty i trzy podbródki, ówczesnych gwiazd. „Śpiewała jak słowik, ale wyglądała jak okazał pluszowa kanapa – to jedno z delikatniejszych określeń jakie pojawiały się w prasowych sprawozdaniach. Większości  z nich zupełnie to nie przeszkadzało. O wielkiej, dosłownie i w przenośni, Luizie Tetrazzini mówiono, że wygląda jak trzydrzwiowa szafa z lustrem. Ta znana i ceniona śpiewaczka grając na scenie duet miłosny z wielkim Enrico Caruso, którego natura również obdarzyła niemałym brzuchem, miała kłopoty z objęciem partnera.

Luiza Tetrazzini

Ale to właśnie ona powtarzała z dumą przy końcu kariery: – „Jestem stara, jestem gruba, ale to ja jestem Tetrazzini.” Los zgotował tej wielkiej primadonnie wyjątkowo okrutny koniec. Umarła biedaczka  w wielkiej nędzy, mocno odchudzona, bo poślubiony przez nią, o wiele za młody, i o wiele za przystojny, Pietro Veneti ulotnił się pewnego dnia z całym jej uciułanym przez lata majątkiem. Zresztą bywały też takie określenia – „Nas się nie przychodzi oglądać, nas się przychodzi słuchać! W myśl tej zasady w przerwach między jedną a drugą rundą występów odpoczywały leżąc i pachnąc na kanapie posilając się od czasu do czasu.

Adam Czopek