Kiedy w piątek trzynastego stanie się coś złego, często winę zrzucamy na ten pechowy termin. Staramy się też zmieniać drogę, kiedy przez ulicę przebiegnie czarny kot, natomiast na widok kominiarza łapiemy się za guziki. Aktorzy boją się też rozsypać puder w garderobie, bo grozi to zwolnieniem z teatru. Nie można oddawać kwiatów, które dostało się na premierze albo brać zapłaty przed występem, bo można nie otrzymać więcej propozycji. Pecha na scenie przynieść może trumna. Okazuje się, że większość z nas ulega tego typu przesądom, choć niewielu się do tego przyznaje. Szczególną grupę w tym przypadku stanowią artyści, operowi również, którzy głęboko wierzą w to, że czterolistna koniczynka zapewnia szczęście, a łuska wigilijnego karpia w portmonetce sprawi, że będą się nas trzymały pieniążki. Ponadto aktorzy w teatrze nie gwiżdżą, w obawie żeby nie zostać wygwizdanym przez widzów.
Luciano Pavarotti miał swoją białą chustę i bez niej nigdy nie wychodził na estradę. Artur Rodziński (jedyny polski dyrygent, który przed II wojną światową zrobił międzynarodową karierę) nie wyszedł dyrygować koncertem czy przedstawieniem operowym bez ukrytego w kieszeni spodni starego pistoleciku i zdjęcia matki na piersi. Wielka aktorka dramatyczna Sara Bernhard panicznie bała się wrzosu, Zdzisława Donat w dniu premiery nie robiła zakupów. Kiedy w Nowym Jorku zrobiła od tej zasady odstępstwo to …ukradli jej w sklepie futro, co jeszcze bardziej utwierdziło ją w słuszności tej zasady. Legendarna tancerka Anna Pawłowa lubiła przed wyjściem na scenę założyć na siebie spodnie, któregoś ze stojących obok tancerzy; pytana dlaczego tak robi odpowiadała – „chcę mieć tak silne nogi jak on”. Równie legendarny tenor Franco Corelli nie wyszedł na scenę jeżeli nie został przez zonę pomazany święconą wodą, którą zapobiegliwa małżonka zawsze miała ze sobą. Brad Pitt, podobno nie wychodzi z domu, do teatru czy na zdjęcia, bez swojego szczęśliwego talizmanu – zęba rekina. Człowiekiem przesądnym był Walerian Bierdiajew, który, głęboko wierzył, że życiowego pecha przynosi mu Dama pikowa Czajkowskiego. Ilekroć miał z nią kontakt spotykało go w życiu nieszczęście.
Okazuje się bowiem, że cała artystyczna brać to ludzie wyjątkowo podatni na wszelkiego rodzaju przesądy i przestrzegający czasami bardzo dziwnych zasad, byle tylko uniknąć ściągnięcia na siebie niepowodzenia. Niby każdy z nich osobno twierdzi, że gdzież tam, przesąd to przesąd i nie należy do niego przywiązywać zbytniej wagi. Ale jak coś takiego go spotka, to gotów przewrócić świat do góry nogami w poszukiwaniu kawałka niemalowanego drzewa. Wierzono, że stukanie w drzewo uwalnia pozytywne duchy, które się nami opiekują. Znam kilku bardziej zapobiegliwych, którzy kawałek niemalowanej deseczki zawsze noszą przy sobie, ci przynajmniej z odpukiwaniem nie mają kłopotów. Wielu artystów wychodząc na scenę zabiera ze sobą czasami bardzo dziwne przedmioty, które mają ich ustrzec przed klęską i przynieść szczęście. No, ale jeżeli tenor boi się „palnąć koguta”, tancerz upadku, a sopranistka umiera ze strachu przed osławionym wysokim „C”, na które czeka przynajmniej połowa widowni, to trudno się temu wszystkiemu dziwić. I nie daj Panie Boże, żeby „to coś” gdzieś się przed występem zapodziało – łzy, prośby, groźby zerwania występu stawiają na nogi cały teatr, wszyscy szukają, wreszcie ulga „to coś” się odnalazło – rozpoczynamy występ. Jeszcze tylko mały, delikatny kopniaczek na szczęście i sukces murowany!
Aktorzy dramatyczni, nieco mniej przesądni od śpiewaków i muzyków uważają, że na scenę nie wolno wnosić trumny, „bo pogrzebie się sztukę i siebie”, a jak przypadkiem upadnie ci tekst czy nuty przygotowywanej roli, to przed jej podniesieniem należy go przydepnąć, inaczej prowokuje się porażkę. Znana aktorka filmowa Pola Negri (była Polką i nazywała się Apolonia Chałupiec) unikała jak tylko mogła czarnych kotów na filmowym planie, więc któregoś dnia konkurencja zadbała o to, by znalazło się ich na planie kilkanaście. Zdenerwowana i przerażona aktorka tak długo nie wyszła z garderoby, w której się zamknęła, aż je wszystkie wyłapano. Podobno jeszcze gorsze jest w tym względzie pawie pióro, którego jak zarazy bała się Hanka Ordonówna. Pawie pióro, jak twierdził Bogusław Kaczyński (też z grona tych przesądnych), to pewne nieszczęście dla domu, do którego je wniesiono. Dlatego też kiedy je otrzymasz w prezencie (co świadczy podobno, że ofiarodawca nie jest nam życzliwy) należy je jak najszybciej wyrzucić przez okno (radzę jednak poczekać, aż ofiarodawca wyjdzie). Podobną aurą otoczone są figurki słonia, ten z opuszczoną trąbą wróży same nieszczęścia, natomiast ten z uniesioną wysoko trąbą zapowiada szczęście, powodzenie i pieniądze.
Znana z wielu fanaberii Maria Callas, nazywana primadonną assoluta należała też do grona tych przesądnych. Dyrekcje teatrów operowych, gdzie miała się pojawić, uprzedzały się nawzajem o tym co aktualnie najbardziej divie szkodzi. Jedną z gorszych zmór był stale jej towarzyszący, w charakterze maskotki Toy, ukochany pudel primadonny, nie zanosili go pracownicy teatrów i hoteli. Toy uwielbiał ponoć podnosić z wdziękiem tylną łapkę i obsikiwać wytworne nogi hotelowych gości i napotkanych mebli. Pewnego razu, wybierając się za ocean, primadonna spostrzegła na lotnisku, że nie zabrała dla Toya specjalnego śpiworka. – „Bez śpiworka Toy nie zmruży oczka” płakała na lotnisku. Samolot opóźnił start, a specjalnie wysłany samochód dostarczył jego śpiworek – i wszyscy byli szczęśliwi.
Opowiadał mi nasz znany śpiewak, który – jak twierdził – do tych przesądnych nie należał; Jadę sobie spokojnie na wieczorny spektakl, nagle zauważyłem przebiegającego mi prze maską samochodu zwykłego kota, nieco przyhamowałem by mu nie zrobić krzywdy i niczego nie przeczuwając podjechałem pod teatr. Przygotowania do przedstawienia przebiegały spokojnie, w dawno ustalonym rytmie, wydawało mi się nawet, że jestem w dobrej formie wokalnej. Podchodząc do bocznej kulisy, z której pojawiałem się na scenie potknąłem się (to też zapowiada kłopoty), a potem to już sypało na mnie jedno po drugim: nadepnąłem partnerce na tren sukni czym wybiłem ją z rytmu (gdyby jej wzrok mógł zabijać to powinienem paść trupem tam gdzie stałem), zaraz po tym pomyliłem tekst i ponownie się potknąłem, na dodatek pojawił się kłopoty z głosem. Przyznaję, że z ulgą kończyłem ten spektakl – nie miałem pojęcia, że to co najgorsze mam jeszcze przed sobą! Kiedy po ukłonach i kilku wyjściach przez kurtynę wracałem zmęczony do garderoby potknąłem się kolejny raz. Niestety, tym razem na tyle fatalnie, że paskudnie złamałem nogę; ból, pogotowie i gips, były następstwem tego co się wydarzyło. I nie wierz tu, człowieku w kota przebiegającego ci drogę okazuje się, że jak się ma zły dzień to nawet nie musi być czarny, zwykły dachowiec wystarczy! – zakończył opowiadanie.
Długo by tak jeszcze można opowiadać o tym, co kto lubi i jakiemu hołduje przesądowi, ale myślę, że na razie wystarczy wiadomości na ten temat.
Adam Czopek