Ta opera, po swojej prapremierze w marcu 1842 roku w mediolańskiej La Scali, przez kilkanaście lat utrzymywała się w repertuarze teatrów nie tylko Europy. Później podzieliła los tak zwanych wczesnych dzieł, czyli trafiła na archiwalną półkę gdzie spokojnie czekała na ponowne jej odkrycie. Stało się to na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Od tego czasu stała się swoistym przebojem operowych scen na całym świecie. Od ponad dwudziestu lat mamy nieprzemijającą modę na Nabucco.
Na polskie sceny trafił Nabucco tylko raz w 1854 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie. Wcześniej, w niemieckiej wersji językowej, wystawiono operę we Lwowie. Na kolejną inscenizację przyszło ma czekać aż do 1983 roku. Dlaczego tak długo nasi dyrektorzy nie chcieli wystawić tej opery? Chcieli, chcieli tylko nie mogli! W Operze Wrocławskiej już 1968 roku rozpoczęto przygotowania do premiery, jednak ciche naciski cenzury sprawiły, że do niej nie doszło. Na początku lat osiemdziesiątych operą zainteresował się Napoleon Siess, dyrektor Opery Śląskiej w Bytomiu, któremu uzyskanie zgody na wystawienie Nabucco zajęło sporo czasu i nerwów. Wreszcie 28 maja 1983 roku ma miejsce głośna bytomska premiera, która szybko okazała się początkiem tryumfalnego pochodu dzieła przez nasze sceny. Po Bytomiu była premiera w Gdańsku, potem kolejno Łódź, Wrocław, Warszawa, Kraków, Bydgoszcz i Poznań i Szczecin. Każda z tych inscenizacji utrzymuje się w repertuarze przez kilkanaście lat i doczekała się od dwustu do trzystu przedstawień, zawsze przy kompletach publiczności. Myślę, że te liczby najlepiej mówią o popularności tego dzieła na polskich scenach. Oczywiście najdłużej, bo już blisko dwadzieścia cztery lata utrzymało się Nabucco, w niezmienionej inscenizacji, w Bytomiu gdzie doczekało się już ponad 400 przedstawień. Dzisiaj większość z wymienionych teatrów operowych ma za sobą premiery nowych inscenizacji, które nadal „chodzą” przy wypełnionych widowniach. Warto jeszcze wspomnieć, że ta opera okazała się najlepszym ”materiałem eksportowym” naszych teatrów. Polskie inscenizacje były i są znane dosłownie w całej Europie oraz Chinach i na Cyprze.
Świadkami premiery najnowszej inscenizacji Nabucco byliśmy 9 marca w Operze Krakowskiej, dokładnie w 182 rocznicę mediolańskiej prapremiery. Wielkie sceny zbiorowe, konflikt dwóch kultur, walka o władzę, odrzucona miłość i zemsta, splatają się w tej operze w wyjątkowo dramatyczny sposób. Nabucco, którego najbardziej znanym fragmentem jest chór Va pensiero, był pierwszym wielkim sukcesem Giuseppe Verdiego. Nabucco to opera o wyjątkowej sile ekspresji i to nie tylko w warstwie czysto muzycznej, ale również osobowej. Każdy z bohaterów otrzymał wyrazisty portret psychologiczny co z czasem stanie się jedną z głównych zalet dzieł Verdiego. Władczy, marzący o potędze swojego kraju Nabuchodonozor, król Babilonii i wojownicza, rządna władzy Abigail, której poczynania determinują losy pozostałych, są na tyle dynamiczni, że Fenena, która dla miłości porzuciła wiarę swoich przodków oraz Ismael stają się przy nich postaciami niemal papierowymi. Podobnie ma się rzecz z dostojnym otoczonym szacunkiem i nie tracącym wiary kapłanem Zaccarią, duchowym przywódcą Hebrajczyków, któremu przeciwstawiono podstępnego, walczącego o wpływy arcykapłana Baala. Wszystko to starała się pokazać w swojej inscenizacji Maria Sartowa, reżyserka. Przyznać należy, że w znacznej części ta sztuka się jej udała.
Całe przedstawienie rozgrywane jest w oszczędnej, surowej scenografii Damiana Styrny przedstawiającej monumentalne skalne bloki ustawiane w tyle sceny w zależności od akcji, to właściwie jedyna forma dynamiki w tym względzie. Wspierały ją interesujące projekcje i światła dobrze podkreślające klimat każdej ze scen. Przedstawienie jest w swojej formie tradycyjnie klasyczne uwzględniające autorskie didaskalia i podporządkowane muzyce. Reżyserka Maria Sartowa prowadzi swoją inscenizację czytelnie, bez udziwnień, z wyraźnym nakreśleniem sylwetek bohaterów. Reżyserka zadbała nie tylko o to by akcja toczyła się wartko bez przestojów, ale również o wyrazistą dramaturgię poszczególnych scen. Trzeba też przyznać, że sprawnie operowała w scenach zbiorowych chórem, co w tej operze jest podstawą sukcesu. Szkoda tylko, że chórowi zabrakło nieco wokalnej dyscypliny i spoistości brzmienia.
W obsadzie, Oksana Nosatova zaprezentowała nie tylko płynność prowadzenia frazy i interesujące brzmienie głosu o rozległym wolumenie, ale również właściwą ekspresję i dobrą emisję. Pozwoliło jej na stworzenie wiarygodnej wokalnie postaci władczej Abigaille. Dysponujący par excellence barytonem dramatycznym Andrzej Dobber zaprezentował mocny głos o wyrównanym w każdym rejestrze brzmieniu. Jego kreacja ujmowała ekspresją i pełną paletą skrajnych emocji szczególnie w tych najbardziej dramatycznych momentach. Niestety, nie można tego napisać o Tarasie Shtonda, w roli Zachariasza, prezentującego, nie ten typ głosu jakiego wymaga ta partia. Zabrakło potęgi brzmienia, swobody emisji, ale też aktorskiej wyrazistości. No i ten przykrótki kostium mocno odstający od pozostałych. Wszystko to razem wzięte nie pozwala mówić pozytywnie o jego sceniczno-wokalnych poczynaniach. Wyraźnie zaznaczyli swoją obecność w tej premierze, Monika Korybalska jako w pełni wiarygodna i poruszająca Fenena, Tomasz Kuk w roli Ismaela, Agnieszka Kuk w nieco niewdzięcznej, bo drugoplanowej, ale ważnej roli Anny oraz Wołodymir Pańkiw w roli arcykapłana Baala.
Słowa uznania należą się José Marii Florêncio, który pewną ręką i precyzją prowadził całe przedstawienie wydobywając z partytury właściwą dynamikę, dramatyczny pazur i puls. Dyrygent zadbał też by nie uronić nic z właściwej wczesnemu Verdiemu śpiewność frazy. W tej sytuacji mogę dyrygentowi wybaczyć ten – w moim odczuciu- „zagoniony” finał I aktu.
Żałuję, że w programie nie znalazło się nieco miejsca na choćby kilkuzdaniowe przedstawienie biorących w przedstawieniu śpiewaków. Chyba jednak powinno się też wrócić do sprawdzonego przez lata drukowania obsady wieczoru. Internet nie jest dobrym sposobem informacji w tym względzie.
Adam Czopek
.