Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Cykl Opera królową sztuk

Waga głosu

Jednym z najczęstszych problemów wielu operowych gwiazd jest walka z własną wagą. I to nie tylko w ostatnich latach. Jak się ogląda portrety wielkich śpiewaków to widać, że jest to problem stary jak opera. Wylewają się z portretowych ram dostojni tenorzy z brzuszkiem i trzema podbródkami oraz stukilogramowe wiotkie motylki z buzią w ciup, mające na czym siedzieć i czym oddychać, udające na scenie płomienne kochanki, albo umierające na galopujące suchoty bohaterki.

O wielkiej, dosłownie i w przenośni, Luizie Tetrazzini mówiono, że wygląda jak trzydrzwiowa szafa z lustrem. Ta znana i ceniona śpiewaczka grając na scenie duet miłosny z wielkim Enrico Caruso, którego natura również obdarzyła niemałym brzuchem, miała kłopoty z objęciem partnera. Ale to właśnie ona powtarzała z dumą przy końcu kariery: – Jestem stara, jestem gruba, ale to ja jestem Tetrazzini.” Los zgotował tej wielkiej primadonnie wyjątkowo okrutny koniec – umarła biedaczka  w wielkiej nędzy, mocno odchudzona, bo poślubiony przez nią, o wiele za młody, i o wiele za przystojny, Pietro Veneti ulotnił się pewnego dnia z całym jej uciułanym przez lata majątkiem.   

Ada Sari jako Rozyna

Problem puszystych kształtów nie ominął też kilku polskich gwiazd opery, a wśród nich Ady Sari i Wandy Wermińskiej – obie uwielbiały słodycze i  dobre jedzenie. Obie miały też, jak Luiza Tetrazzini, problemy z objęciem scenicznych partnerów, Najczęściej mówiono i pisano o  nich, że śpiewały cudownie, ale w scenicznym kostiumie wyglądały jak misternie zesznurowany baleron. Co złośliwsi mawiali nawet, że: „jak słoń, który połknął słowika”. Jednak taki obfity stan rzeczy, do pewnego momentu bywalcom operowych widowni zupełnie nie przeszkadzał (albo woleli się to tego nie przyznawać), bo jak twierdziły wielkie gwiazdy – nas się przychodzi słuchać, a nie oglądać. Nawet Rossini (też grubasek kochający dobre jedzenie) zapytany, co powinien mieć dobry śpiewak odpowiadał krótko – „po pierwsze głos, po drugie głos i po trzecie głos. Reszta jest bez znaczenia.” Toteż operowe divy dawnych lat: śpiewały jadły, pachniały, leżały i tyły.

Znakomity tenor Leo Slezak, Czech, solista Opery Wiedeńskiej, wielbiciel wszelkich rozkoszy stołu, popijanych kuflem dobrego piwa. Po każdym sutym posiłku przysięgał wstając od stoły, że od jutra się odchudza, ale jutro sytuacja się powtarzała, rozkosze podniebienia zwyciężały! Znani i cenieni Benjamino Gigli, Melhior Lauritz, Emma Destinn, Felia Litvinn, Lina Paliughi, czarowali świat głosami, ale rozczarowywali obfitymi figurami. Bo jakoś tak dziwnie to natura ułożyła, że największe problemy ze zbędnymi kilogramami mają soprany i tenorzy, rzadziej mezzosoprany i barytony, a prawie ich nie miewają alty i basy. Zresztą o basach mówi się nawet „chudy jak szczapa”. Dowodem na słuszność tego określenia był legendarny bas Fiodor Szalapin.   Była jeszcze jedna grupa operowych śpiewaków, którym obce były tego typu problemy, to kastraci, czyli faceci pozbawieni pewnego anatomicznego szczegółu. Sławni i tyczkowaci Farinelli, Caffarelli Senestino, byli tego najlepszym przykładem.     

Maria Callas jako Violetta w Traviacie, Wenecja 1952

Lata pięćdziesiąte zmusiły wiele operowych div do zmiany postawy w tym względzie. Stało się to za sprawą telewizji, która wkroczyła na operowe widownie. Nadeszły czasy, w których trudno było się pogodzić z otyłą sopranistką udającą chorą na gruźlicę Mimi w Cyganerii, czy brzuchatym tenorem, w roli płomiennego kochanka, damy na to Alfreda w Traviacie czy Nemorino w Napoju miłosnym. Wśród gwiazd zapanowała moda na szczupłą sylwetkę, bo szybko zrozumiały, że telewizja jest potężnym narzędziem ułatwiającym zrobienie i utrzymanie kariery oraz popularności. Wylewające się, poza ramy obrazu kamery, kształty przestały fascynować operowe widownie. Jednak nie ma co ukrywać, wyjątki w tym względzie nadal się dzisiaj spotyka na scenach. Generalnie nastały czasy, w których wokaliści znając te prawidła unikają jak ognia zbędnych kilogramów. Modne stały się wszelkie kuracje i diety odchudzające. Zamiast wystawnych kolacji po występach, na talerzach pojawiły się listki sałaty i połówki jabłek, czasami jakaś wykwintna tartinka. Trochę z tą dietetyczną ascezą przesadziłem, ale fakt pozostaje faktem, że tak panie, jak i panowie, unikają zbędnych kilogramów, a restauratorzy rwą włosy (jeżeli je jeszcze mają) z głowy.

Nadeszły czasy, że na operowych scenach i telewizyjnych ekranach zaczęły królować piękne i wiotkie jak lilie: Lisa dalla Cossa, Beverly Sills, Shirley Verrett, Anneliese Rothenberger, Anna Moffo – wielkie, znane na całym świecie, telewizyjne primadonny obdarzone  świetnymi głosami i aktorskimi talentami. Konkurencja panuje ogromna, media i koncerny fonograficzne nastawione są na nieustanne poszukiwanie nowych Szczupłych twarzy i figur, więc trudniej niż kiedykolwiek jest utrzymać zdobytą pozycję.

Maria Callas (po kuracji) jako Violetta w Traviacie, Londyn 1956

Jedną z pierwszych wielkich primadonn, która zrozumiała, że mało atrakcyjny wygląd zagraża rozwojowi kariery była Maria Callas, o której jej własny mąż (ale dopiero po rozwodzie) zwykł mówić: „Jak ją poznałem, to wyglądała jak gruba i ciężka kupczycha” i szybko dodawał – „To ja zrobiłem z niej gwiazdę.” Właśnie Maria Callas w ciągu zaledwie kilku letnich miesięcy (w przerwie między sezonami) stosując dragońską dietę zgubiła aż 25 zbędnych kilogramów (są też tacy którzy twierdzą, że 40), stając się elegancką i atrakcyjną kobietą – świat oniemiał z zachwytu, najbardziej Arystoteles Onasis, dla którego rozwiodła się z pierwszym mężem Battistą Meneghenim. Niestety, matrymonialne plany Callas spaliły na panewce, Onassis wolał Jacquelin Kennedy. Myślę, że gdyby Callas wiedziała jak wielką cenę przyjdzie jej z czasem zapłacić, to pewnie nigdy by się nie zdecydowała na taki krok. Tą ceną była utrata głosu, w wieku zaledwie 42 lat, czyli w czasie, kiedy większość śpiewaczek osiąga pułap wokalnych możliwości. Sytuacja kiedy zaczęła błyskawicznie tracić głos zmusiła ją do wycofania się ze sceny. Miała w tym spory udział niefrasobliwość z jaką Callas dopierała repertuar, zwłaszcza w pierwszych latach kariery. Ostatnie swojej karierze przedstawienie zaśpiewała w londyńskiej Covent Garden, 5 lipca 1965 roku, była to Tosca, jedna z jej ukochanych partii. Towarzyszył jej tego wieczora Tito Gobi, jako okrutny baron Scarpia. Maria Callas opuszczając tego wieczora teatr przeszła do legendy opery. Wielbiciele głosu i talentu Callas zastanawiali się przez lata, czy nie lepiej żeby pozostała gruba i mogła śpiewać do sześćdziesiątki.

Po primadonnie assoluta pojawiła się cała grupa śpiewaczek i śpiewaków noszących na swoich barkach problemy nadmiernej wagi. Czyniły to z wdziękiem, Montserrat Caballe, Jessy Norman, Marylin Horne oraz Luciano Pavarotti – wszyscy oni mieli co prawda obszerne postury, ale za to cudownie śpiewali, co najbardziej zjednywało im uznanie bywalców operowych widowni i sal koncertowych. Pierwsza z tej listy Montserrat Caballe zawsze podkreślała, że nigdy się nie odchudzała, panicznie bała się powtórki losu Callas. Jessy Norman z humorem wyznawała, że jeszcze trochę, a towarzystwa lotnicze będą chciały by wykupywała dla siebie dwa miejsca, ale nic sobie z tego, że ma tyle kilogramów ile ma. Podobnie zresztą jak Marylin Horne. Natomiast panicznie się bała zbędnych kilogramów Birgit Nilsson dysponująca potężnym sopranem dramatycznym, jedna z największych śpiewaczek wagnerowskich. Nilsson miała świadomość, że przy nagłym i dużym ubytku masy ciała inaczej zaczynają pracować mięśnie oddechowe i przepona, które są podstawowymi czynnikami emisji głosu.

Luciano Pavarotti z Mirellą Freni

Luciano Pavarotti radośnie obwieszczał światu ubytek każdego kilograma, by po kilku dniach, ze smutkiem stwierdzić, że właśnie go z nawiązką odzyskał. Sto lat wcześniej, z podobnymi problemami borykał się nasz legendarny bas Edward Reszke, znakomity śpiewak, potężnej postury mężczyzna, będący dowodem na to, że w naturze też bywają wyjątki, że i bas może mieć obfite kształty. Potwierdza to Bryn Terfel, znany i ceniony baryton o potężnej posturze, nie należący do grypy tych szczupłych śpiewaków oraz Joseph Calleja idący śladami Pavarottiego.   

Jednak jak się ma takie głosy, wiadomo, publiczność przymyka na ten problem oko, szeroko otwierając ucho na urodę głosu i piękno muzycznej frazy! A Oni mogą powiedzieć wzorem primadonn dawnych lat: – nas się przychodzi słuchać, a nie oglądać!

Jednak generalnie dzisiejsze primadonny pilnują by mieć szczupła zwiewną sylwetkę, dzięki mogą być wiarygodne w partiach tego wymagających. Nadine Siera, Kate Lindey, Elza van den Heever, Lisette Oropesa, Anna Netrebko, Marina Rebeka, Diana Damrau, Sonya Yoncheva, które opanowały najważniejsze sceny operowe, są tego najlepszym dowodem. Honoru panów bronią w tym względzie Jonas Kaufmann, nasz Piotr Beczała, Roberto Alagna, Vittorio Grigolo, Rolando Vilazon, i Stephen Costello, ich specjalnością są od lat role romantycznych bohaterów. Kontratenorzy tradycyjnie nie mają tego typu kłopotów, wystarczy popatrzeć na Jakuba Józefa Orlińskiego, Philippe Jaroussky’ego, Maxa Emanuela Cenčić albo Michała Czerniawskiego, to prawdziwi kandydaci na współczesnych gwiazdorów.

Diana Damrau jako Królowa Nocy w Covent Garden

Czy te wszystkie rozważna można zamknąć stwierdzeniem, że w obecnych czasach w operach występują wyłącznie śpiewacy o figurach filmowych gwiazd. Ależ skąd! Jest też, i to wcale niemałe, grono tych z problemem, o którym debatujemy. Mają piękne głosy, ślicznie śpiewają, i są uwielbiani przez melomanów!

Adam Czopek