Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Cykl Opera królową sztuk

Wielkie klęski

Wiele znanych dzisiaj i cenionych dzieł operowych zanim zdobyły sławę i popularność, na początku drogi do sukcesy przeszły przez piekło klęski, z którą ich twórca nie najczęściej mógł się pogodzić. Często kończyło się to wycofaniem partytury z teatru i odłożeniem dzieła na półkę, gdzie najczęściej o niej zapominano. Trzeba trafu upartego poszukiwacza by trafić na taki rarytas, wówczas okazuje się, że werdykt prapremierowej publiczności nie do końca był słuszny. Ale często kompozytor wycofywał partyturę by poddać ją przeróbkom i krytycznej rewizji, co w wielu przypadkach okazywało się dla takiej opery zbawiennym zabiegiem, która w nowej formie wracała – z sukcesem – na scenę. W takim przypadku mówiono, że ta pierwsza klapa była tylko wysokim progiem do wielkiej kariery.

Bogdan Paprocki – Almaviva, Barbara Kostrzewska – Rozyna, Cyrulik sewilski w Bytomiu 1947

Historia opery zna wiele takich sytuacji. Pamiętna jest jednodniowa klęska, jaką przeżył w Rzymie Cyrulik sewilski Gioacchino Rossiniego, dla którego premierowy wieczór zakończył się głośnymi protestami oburzonej publiczność, która w ten sposób zareagowała na fakt sięgnięcia przez młodego Rossiniego po temat, na którym oparł swoją, cieszącą się dużą popularnością, operę Cyrulik sewilski Giovanni Paisiello, niekwestionowany – w tym – czasie mistrz opery włoskiej. Na szczęście drugie przedstawienie było już pełnym sukcesem dzieła i jego twórcy. Dzisiaj mało kto pamięta o Cyruliku Paisiello, a Cyrulik Rossiniego, mając opinię najlepszej opery komicznej, cieszy się niesłabnącym powodzeniem. Chłodne przyjcie premiery opery Carmen Georga Bizeta w paryskiej Opera Comique, podkopało i tak wątłe zdrowie kompozytora, który zmarł niespełna trzy miesiące po prapremierze. Nigdy się już nie dowiedział jak wielka karierę zrobiła jego piękna hiszpańska opera, która zwycięski pochód przez największe światowe ceny, rozpoczęła od Opery Wiedeńskiej – 23 października 1875, zaledwie pięć miesięcy po śmierci Bizeta. Dzisiaj Carmen zajmuje jedno z czołowych miejsc na liście najbardziej popularnych oper na świecie.

Wanda Wermińska w roli Carmen, Warszawa 1928

Nieudana prapremiera Fidelia, jedynej opery Ludwiga von Beethovena, w 1805 roku rozpoczęła wieloletnią pracę (trwała 9 lat) kompozytora nad jej ostatecznym kształtem. Podobnie zimnego przyjęcia doznał Benvenuto Cellini Hectora Berlioza. Operę zdjęto zaraz po premierze, bo nikt jej nie chciał oglądać. Dzisiaj zresztą też nie ma to dzieło  wielu wielbicieli. Podobną sytuację przeżył również, na samym początku swojej artystycznej drogi Ryszard Wagner, którego opery Boginki nie chciał wystawić żaden teatr. Druga jego opera Zakaz miłości miała co prawda swoją prapremierę, ale na drugie przedstawienie wykupiono zaledwie dziewięć biletów, więc operę zdjęto z afisza.  Wagner nie przejął się tym zbytnio, obie odłożył na półkę swojego archiwum, by po latach podarować obie partytury swojemu wielkiemu protektorowi królowi Ludwikowi II. Pierwszy raz wystawiono Boginki dopiero 29 czerwca 1888 roku (pięć lat po śmierci autora) na scenie Opery Królewskiej w Monachium. Stało się to jednak wbrew woli Cosimy Wagner, wdowy po Ryszardzie.

Ryszard Wagner doświadczył jeszcze wielkiej klęski chcąc podbić w 1861 roku Paryż. Wybrał na tę okazję znanego już od 1845 roku Tannhäusera, którego specjalnie na tę okazję przygotował do paryskiego debiutu, wprowadzając obowiązującą w Operze Paryskiej scenę baletową, co – jak się okazało – zupełnie go pogrążyło. W paryskich teatrach rządzili wówczas członkowie arystokratycznego „Jockey-Clubu” hołdujący zasadzie, że każda wystawiona w tym mieście opera musi mieć scenę baletową. Jednak najwcześniej może się ono pojawić w finale II aktu, bo dopiero wówczas pojawiali się na widowni panowie z „Jockey-Clubu”. Wagner umieścił scenę baletową (słynne Bachanalia) zaraz na początku I aktu (bo tylko tam była ona dramaturgicznie uzasadniona) w grocie bogini Venus. To wystarczyło aby członkowie klubu poczuli się obrażeni, więc postanowili dać „temu Niemcowi” nauczkę! W premierowy wieczór zjawili się w komplecie, i zgodnie ze swoim zwyczajem, ale tym razem zaopatrzeni w 300 srebrnych gwizdków. Każda scena była przez nich głośno komentowana, a gwizdy, śmiechy i pomiaukiwania towarzyszyły wszystkim trzem aktom.  W sumie wieczór zakończył się wielką awanturą, która przeniosła się na plac przed operą. Po trzech tak samo przebiegających przedstawieniach kompozytor wycofał partyturę i obrażony wyjechał w Paryża. Musiało upłynąć aż trzydzieści lat zanim paryscy melomani mogli ujrzeć kolejną operą Wagnera – Lohengrin w 1891, za zgodą Cosimy Wagner.

Tannhäuser w Bayreuth 2005

Jak już jesteśmy w Paryżu, to wypada przypomnieć skandal jaki towarzyszył prapremierze baletu Święto wiosny Igora Strawińskiego na scenie Théâtre des Champs-Elysées w 1913 roku. Pierwsze przedstawienie  tego awangardowego na owe czasy baletu doprowadziło do regularnej walki między oburzonymi niemoralnością i wyuzdaniem, a zwolennikami nowego baletu. W ruch poszły parasole, laseczki, buty i inne części garderoby. Po sześciu takich przedstawieniach balet usunięto z afisza. Na szczęście nie pokrył go kurz historii, i dzisiaj możemy go spokojnie oglądać nie obawiając się protestów zgorszonych strażników moralności.

Wielki włoski kompozytor Giuseppe Verdi również doświadczył goryczy porażki swoich nowych dzieł. Pierwszy raz stało się to podczas prapremiery Dnia królowania (jedyny polski temat w twórczości Verdiego), która została przez mediolańską publiczność wybuczana i wyśmiana. Klęska tak bardzo dotknęła Verdiego, że przez pewien czas nosił się z zamiarem porzucenia komponowania. Na szczęście skomponowany kilkanaście miesięcy później Nabuchodonozor okazał się wielkim sukcesem i początkiem międzynarodowej sławy Verdiego. Drugi raz gorycz porażki przeżył Verdi podczas prapremiery Traviaty w weneckim Teatro La Fenice, w 1853 roku. Znając dzisiejszą popularność tej opery trudno w to uwierzyć. Widownia burzliwie zareagowała już na sam fakt, że akcja opery dzieje się współcześnie. Na dodatek widzowie nie mogli uwierzyć ani w uwodzicielską moc, ani galopujące suchoty, Violetty, którą grała  krzepka i mająca mocno zaokrąglone kształty Fanny Salvini-Donatello. Kiedy w III akcie lekarz zaśpiewał, że pozostała jej godzina życia, publiczność pokładała się ze śmiechu. Obrażony zachowaniem publiczności Verdi wycofał partyturę. Mimo, takiego przyjęcia kompozytor wierzył w wartość Traviaty, która czternaście miesięcy, później po kilku drobnych retuszach, została wystawiona również w Wenecji,  ale w Teatro San Benedetto, sukces był ogromny, a opera z mety weszła na stałe do światowego repertuaru. Dzisiaj spokojnie można powiedzieć, że niema dnia w roku, by gdzieś w świecie, w światłach scenicznej rampy, nie ożywał na nowo wielki dramat miłości ciężko chorej kurtyzany Violetty i młodego arystokraty Alfreda.

Jolanta Żmurko, Violetta i Andrzej Kalinin Alfred w Traviacie, Opera Wrocławska 1990 fot. M.Grotowski

Istnym trzęsieniem operowej ziemi okazała się prapremiera Mefistofelesa Arrigo Boito, którego libretto, napisane przez kompozytora, wywiedzione zostało z Fausta Goethego. Dzień 5 marca 1868 roku okazał się dla Boito  fatalną datą! Jego pierwsza opera wystawiona tego wieczora w mediolańskiej La Scali stała się powodem wybuchu głośnych protestów na widowni, które zresztą przeniosły się na plac przed operą. Wszystko zaczęło się od arii „z gwizdem” Mefista, co skłoniło niechętną kompozytorowi część widowni do pierwszych protestów, które po scenie Sabatu przybrały na sile do tego stopnia, że właściwie nikt już nie zwracał uwagi na muzykę i na to co dzieje się na scenie, na widowni panował rwetes i wrzask tych, którym opera się nie podobała.  -Nawet stare włoskie hrabiny, stałe bywalczynie prapremierowych wieczorów ostro protestowały nie bardzo wiedząc  jakiego powodu. – „Mefistofeles” urodził się, żył i zmarł. Pan Boito nie dał nam muzyki, dał nam nuty. – napisała po tej premierze „Gazzetta Musicale”. W innej gazecie napisano, że: Gdyby jedno skrzydło teatru zawaliło się, katastrofa nie spowodowałaby głębszej sensacji niż premiera Mefistofelesa. Na szczęście klęska nie załamała Boito, który zabrał się za rewizję partytury nanosząc przy tym kilkadziesiąt poprawek i czyniąc wiele skrótów – o 1300 taktów, zajęło mu to siedem lat. W międzyczasie napisał kilka librett między innymi do Giocondy dla Ponchellego. Mefistofeles wystawiony w tej formie w Teatro Comunale w Bolonii w 1875 roku odniósł sukces. Potwierdziły go premiery w Wenecji, Rzymie, Turynie i Trieście oraz Londynie, Lizbonie i Barcelonie. Dzisiaj również od czasu do czasu można obejrzeć to dzieło na scenie, w Polsce, w Łodzi i Krakowie. Z kolei prapremiera Nerona, drugiej opery Boito zakończyła się głośnym sukcesem, ale opera nigdy nie zdobyła większej popularności ani na włoskich scenach, ani zagranicznych.        

Angela Gheorgiu jako Butterfly, Opera w Chicago

Głośnym skandalem okazała się prapremiera Madame Butterfly Giacomo Pucciniego, 17 lutego 1904 roku w mediolańskiej La Scali, dzisiaj jednej z najpopularniejszych oper na świecie. Nie bardzo wiadomo dlaczego  publiczność, od pierwszych taktów zaczęła się dziwnie zachowywać, głośno komentując akcję, wybuchając śmiechem w najmniej stosownych momentach, na widowni zrobił się głośny rwetes, prawdziwe pandemonium, uniemożliwiające śpiewakom wykonywanie swoich partii. Puccini był takim stanem rzeczy zaskoczony i obrażony, po tym jednym wieczorze wycofał partyturę, zapłacił umowną karę za zerwanie umowy i wyjechał z Mediolanu zabraniając grania swojej opery na tej scenie. Jednak za namową przyjaciół wziął partyturę na kompozytorski warsztat wprowadzając szereg zmian oraz poprawek i w maju tego samego roku w Brescii miała miejsce ponowna premiera Madame Butterfly, tym razem odnosząc w pełni zasłużony sukces. W czym duży udział miała Salomea Kruszelnicka, ukraińska sopranistka, przez wiele lat związana z polskimi scenami operowymi.

Adam Czopek