Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Bellini Cykl Kompozytorzy i ich dzieła

Beatrice di Tenda, dzieło niezbyt wysokich lotów

Zupełnie nie udana, by nie powiedzieć klęska, premiery Beatrice do Tenda, dwuaktowej opery seria w weneckim Teatro La Fenice 16 marca 1833 roku stała się powodem zerwania współpracy z Felice Romanim, dotychczasowym librecistą, z którym przez lata wyjątkowo owocnie układała się Belliniemu współpraca. Poszło o niedotrzymanie przez Romaniego terminów, przy okazji Bellini oskarżał też poetę o to, że libretto jakie mu stworzył jest wyjątkowo dramaturgicznie słabe i bez wyrazu, co właśnie stało się przyczyną klęski weneckiej prapremiery. Szum jaki wywołało zerwanie przyjacielskich stosunków między kompozytorem a jego librecistą sprawił, że Bellini szybko przyjął propozycję londyńskiego impresaria, który zapraszał go by zechciał asystować przygotowaniom wystawienia w tym mieście Lunatyczki i Normy. Razem z Bellinim wyruszyła do Londynu Giudita Pasta, jedna z jego ulubionych primadonn, dla której skomponował partię tytułowej Beatrice di Tenda. Na wszelki wypadek, by uciszyć złośliwców posądzających tych dwoje o romans towarzyszył im mąż Pasty. Z Londynu udał się Bellini do Paryża, gdzie zdecydował się zamieszkać i tworzyć. Przewrotny los sprawił, że do Włoch już nie zdążył wrócić. Zmarł dwa lata później, 23 września 1835 roku, po krótkiej chorobie, w podparyskim Puteaux.

Plakat weneckiej prapremiery

Mimo, że libretto tej opery oparte przez Romaniego na dramacie Carla Tebaldiego Floresa wydanym w Mediolanie w 1825 roku jest wierne historycznym faktom, to jednak ani librecista, ani kompozytor nie bardzo potrafili się w tym temacie odnaleźć. Na dodatek wyznaczone przez Teatro La Fenice terminy zmuszały ich do pośpiesznej pracy nad tym dziełem, co bez wątpienia odbiło się niekorzystnie na jego wartości muzycznej. Przy tym wszystkim Romanii uwikłany w realizację kilku innych projektów ciągle spóźniał się z dostarczaniem kolejnych fragmentów libretta, to z kolei prowokowało nieustanne sprzeczki z doprowadzonym do pasji Bellinim, który w końcu powiedział – basta! i po fatalnej premierze zerwał współpracę z Romanim. Ten jednak okazał się zręcznym polemistą i zarzucił Belliniemu, że przyczyną klęski było jego większe zainteresowanie romansem z Giudittą Turina niż partyturą nad, którą pracował. To publiczne wyznanie skłoniło męża wspomnianej pani do złożenia pozwu rozwodowego. Pewnie właśnie dlatego nad Beatrice di Tenda ciąży atmosfera pośpiechu i nerwowości. Mimo, że opera ma kilka świetnych muzycznie momentów o wyszukanej wyrazowo melodyce wspaniałej linii wokalnej (aria Beatrice Ma la sola z I aktu, m.in. kwintet Al tuo fallo z II aktu), to jednak giną one w powodzi tych nie najwyższych lotów o katarynkowym rytmie i melodyce. Na dodatek Bellini nie posunął się ani o krok do przodu w swoim rozwoju. Wielu twierdzi wręcz, że się cofnął. Nadal podstawą konstrukcyjną opery pozostał schemat: aria, duet, scena ansamblowa i sceny z udziałem chóru, wszystko to bez większej dbałości o dramaturgiczną i psychologiczną prawdę bohaterów dramatu. Co nie zmienia faktu, że muzyka jest, jak zawsze u Belliniego, pełna romantycznego patosu, wspaniałej melodyki i głębokiego liryzmu. A jednak kilka miesięcy po weneckiej prapremierze i nikłym zainteresowaniu dziełem sam Bellini przyznał, że Beartice nie miała szczęścia, „lecz nie była niegodną najlepszych swych sióstr”.

Joan Sutherland, Beatrice, La Scala 1961

Mimo braku widoków na wielki sukces, po nieudanej premierze w Wenecji, kilka teatrów zdecydowało się wystawić to dzieło ze względu na Belliniego, który był już w tym czasie kompozytorem o ustalonej renomie. Zdecydowały się na ten krok nie tylko miasta włoskie Palermo, Florencja, Turyn, Neapol, Mediolan, Parma, ale też kilka zagranicznych Wiedeń, Paryż, Madryt, Sankt Petersurg. Jednak ani to, ani wielkie gwiazdy tamtych lat z Giuditą Pastą, Marią Malibran, Sofią Loee, Fany Persiani, Erminią Frezzolini  i Ronzi-De Begnis nie sprawiły, że opera zaczęła cieszyć się większym powodzeniem. Po dwunastu latach ograniczonej do kilkunastu scen historii zeszła z afisza i na wiele lat spoczęła na archiwalnej półce. Opera Warszawska wystawiła Beartice di Tende dwukrotnie, pierwszy raz w 1845 roku w reżyserii Jana Jasińskiego, z udziałem włoskiej śpiewaczki Perelli. Drugi w 1867 roku w reżyserii Leopolda Matuszyńskiego. W obu przypadkach opera nie zdobyła większego powodzenia. Dwa lata przed Warszawą poznał to dzieło Lwów, gdzie Beatrice wystawiła  w 1843 roku wędrowna trupa operowa, Główną partię śpiewała węgierska śpiewaczka Frisch, partię księcia Philippe śpiewał jej mąż. Jednak Opera Lwowska nie wystawiła tej opery siłami swoich zespołów.

Dopiero niemal równo sto lat po prapremierze zaczęto się ponownie interesować tą operą. Najpierw wystawiono ją w rodzinnej Katanii (1935). Wiele lat później pojawiła się w koncertowej formie w nowojorskiej Carnegie Hall z Joan Sutherland w roli tytułowej (1961). W tym samym roku wystawiono Beatrice di Tenda w mediolańskiej La Scali, też z udziałem Sutherland, jednak po pięciu przedstawieniach znowu o niej zapomniano. Trzy lata później w 1964 roku zdecydował się na ten krok Teatro La Fenice w Wenecji, z Leylą Gencer w roli Beatrice. Drugi raz wystawiono tę operę w La Fenice w 1987 roku, z June Anderson. Jednak i tym razem jak we wszystkich poprzednich przypadkach wielkie wokalne gwiazdy nie zapewniły dziełu większego powodzenia. Co prawda wielki dyrygent Vittorio Gui z uporem twierdził, że Beatrice di Tenda to jedna z najpiękniejszych oper Belliniego, a w uzasadnieniu swojej opinii podnosił piękno scen chóralnych i wielkich scen zbiorowych i duetów. Ale i to zdanie nie zmieniło ogólnej opinii, że ta opera ginie w cieniu innych dzieł Belliniego. Wydaje się też, że tę opinię podziela publiczność.

Plakat Teatro Massimo w Katanii

Opera opowiada o krwawej historii rozgrywającej się w dramatycznym trójkącie; Philippo, książę Mediolanu, jego nowo poślubionej, ale niekochanej żony Bearticze di Tenda, wdowie po kondotierze Facino Cane i hrabiance Agnieszką del Maino. Oczywiście konieczne są, jak w każdym z operowych librett, powikłania, bo Agnieszkę kocha Philippo, ale jej serce należy do pazia Orombello, który z kolei jest zakochany w Beatrice. Motorem napędowym akcji jest też zazdrość, niespełnione nadzieje i chęć zemsty, co prowadzi do śmierci głównej bohaterki ginącej na szafocie. Wszystko to jednak nie porywa widza i nie wciąga go w toczącą się akcję, muzyka chwilami może się nawet podobać, ale brakuje jej emocjonalnej głębi i dramatycznego pazura.

Plakat Teatro San Carlo

Mimo tej generalnie negatywnej ocenie przyznać trzeba, że geniusz Belliniego i jego muzyki dochodzi do głosu w kilku świetnie poprowadzonych scenach, od modlitwy Bearticze Il mio Dolores e Pira w finale I aktu poczynając. Pięknie narastającym napięciem  dramatycznym możemy się napawać w scenie sądu z kapitalnym kwintetem, o którym wspominam wyżej. Interesująco wypadła też scena z finałowym tercetem Angiol di pace, śpiewanym przez Beatrice, Agnieszkę i Orombello. Wszystko to jednak tylko przebłyski natchnienia jakie możemy odnaleźć we  wcześniejszych dziełach Belliniego. Można się więc pokusić o stwierdzenie, że Beatrice di tenda po wspaniale przyjmowanych: Piracie, Normie i Lunatyczce, to typowy niefortunny wypadek przy pracy.

We wrześniu tego roku Beatrice di Tenda pojawiła się na scenie Teatro San Carlo w Neapolu, Była to wersja koncertowa, partię Filipa, księcia Mediolanu, śpiewał Andrzej Filończyk, tytułową Beatrice była Jessica Pratt. Dyrygował Giacomo Sagripanti.

Adam Czopek