Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Recenzje teatralne

Koncertowa Meduza w Operze Śląskiej

Opera Śląska w Bytomiu 21 września zaprezentowała koncertową wersję Meduzy ostatniego dzieła scenicznego Ludomira Różyckiego, której prapremiera miała miejsce 22 października 1922 roku na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie. Była to jak dotychczas jedyna inscenizacja i premiera tego dzieła, które nie cieszyło się większą popularnością. W 1952 roku kompozytor podjął się rekonstrukcji Meduzy, której partytura uległa zniszczeniu w trakcie Powstania Warszawskiego. Jednak nowe opracowanie, dokonane w oparciu o ocalały wyciąg fortepianowy, nie ujrzało świateł scenicznej rampy i pewnie nadal leżałoby na archiwalnej półce gdyby nie zainteresowanie dyrygenta Macieja Tomasiewicza i dyrekcji Opery Śląskiej, którzy zadecydowali o próbie przywrócenia tego dzieła publiczności. To co obejrzeliśmy i usłyszeliśmy w sobotni wieczór, otwierający 80.sezon artystyczny Opery Śląskiej, było tego efektem.

Kamil Zdebel, Zbigniew Wunsch, Grzegorz Szostak, fot. Karol Fatyga

Dzisiaj trudno dociec jaki był pierwotny kształt Meduzy, bowiem kompozytor podczas prac rekonstrukcyjnych dokonał znacznej redukcji materiału nutowego w porównaniu z pierwotnym kształtem partytury. Zaprezentowana trzyaktowa wersja była efektem tytanicznej pracy Macieja Tomasiewicza, który to wykonanie przygotował i dyrygował.

No cóż, pora odpowiedzieć na pytanie jak prezentowała się ta opera w nowym opracowaniu? Śmiem twierdzić, że nieszczególnie! Trudno doszukać się w jej wątłym  libretcie sensownej fabuły, podobnie jak głębszego sensu w ariach. Cały czas nie opuszczało mnie wrażenie braku i wyrazistości dramaturgicznej akcji, a jej treść w sensie muzycznym ograniczała się do poszczególnych arii i braku interakcji między jej bohaterami. Chwilami miałem też  wrażenie rozdźwięku między librettem, a muzyką, czyli libretto i muzyka szły obok siebie oddzielnymi ścieżkami. Wykonanie podzielono na dwie części, z których pierwsza ciągnęła się w jednostajnej dynamice, niczym włoskie „spaghetti alla napolitana”. Dopiero w drugiej części można było docenić kompozytorski kunszt Ludomira Różyckiego i sposób kształtowania linii wokalnej. Muzyka stała się bardziej dynamiczna, nasycona większą niż dotychczas ekspresją i emocjami, a instrumentacja zyskała na bogactwie. Interesująco wypadła jedyna większa scena ansamblowa – rozpoczynający III akt kwintet w pracowni Leonarda oraz finałowy duet Gaspary i Leonardo w którym pobrzmiewają coraz bardziej dramatyczne tony.

Bohaterowie wieczoru, fot. Karol Fatyga

Na uznanie zasłużyła sobie dobrze przygotowana obsada, w której prym wiodły Marta Huptas – Gaspara i Anna Borucka – Demela oraz Piotr Kalina – Leonardo da Vinci. Pozostałe partie śpiewali: Adam Sobierajski – Luini, Adam Wożniak – Rapsod, Maciej Komandera – Marco, Zbigniew Wunsch – Andrea, Grzegorz Szostak – Cesare oraz Kamil Zdebel – Antonio. Z uznaniem obserwowałem Macieja Tomasiewicza, który prowadził to premierowe przedstawienie precyzyjnie i pewną ręką.

Wychodząc z teatru po premierze często zadaję sobie pytanie, czy wybrałbym się na obejrzane dzieło ponownie. W tym przypadku moja odpowiedź powinna brzmieć: chętnie wracam do Casanowy, czy baletu Pan Twardowski Ludomira Różyckiego, jednak Meduzę raczej bym sobie odpuścił!

Adam Czopek