Magazyn Operowy Adama Czopka

Opera, operetka, musical, balet

Cykl Opera królową sztuk

Rekordy nonsensów

Tym tekstem z pewnością usatysfakcjonuję przeciwników opery, a jej zgorzałych wielbicieli przyprawię pewnie o dodatkową garść siwych włosów. Zajmiemy się bowiem wyliczaniem nonsensów w operowych librettach, a tych jest niemało! Obdarzeni wybujałą fantazją libreciści kilka razy pobili rekordy beztroskiego gromadzenia nieprawdopodobnych wprost nonsensów. Można o tych operach mówić długo i namiętnie, wyliczając – dajmy na to – wyjątkowej urody arie duety, sceny ansamblowe czy chóralne, ale jednego opowiedzieć się nie da … logicznie jej treści! Nie sądzę, by ktokolwiek zdołał swobodnie i logicznie opowiedzieć o co chodzi w Verdiowskim Trubadurze czy Nieszporach sycylijskich, Proroku i Robercie Diable Meyerbeera albo Semiramidzie czy Tankredzie Rossiniego, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Wśród tego typu dzieł mamy jeszcze Rycerza Pazmana, jedyną operę Johanna Straussa, gdzie główny dramat skupia się wokół pocałunku w … czoło.

Enrico Caruso, Manrico, MET 1908r.

Ryszarda Wagnera podczas pracy nad jedną z pierwszych swoich oper na tyle poniosła fantazja, że w pierwszym akcie wymordował wszystkich głównych bohaterów. W drugim, by akcja była możliwa, musieli wrócić na scenę jako widma i duchy. Na szczęście dał do przeczytania ten tekst siostrze, która go wyśmiała. Opera, na szczęście, nigdy nie powstała! Szkoda, że nie mieli siostry Władysław Fabry (librecista) i Adam Wieniawski (kompozytor), twórcy opery Król kochanek. Pewnie by ich powstrzymała przed popełnieniem bzdurnego „dzieła”, którego akcja sprawdza się do tego, „że król August bądź co bądź król polski, rzuca się jak zwierz na każdą przystojną niewiastę.” Premiera, która odbyła się 29 stycznia 1931 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie zakończyła się gigantycznym skandalem, o którym przez lata rozprawiano.    

Wyliczanie kolejnych operowych nonsensów zaczniemy od Trubadura Giuseppe Verdiego, do którego obfitujące w nieprawdopodobne sytuacje i konflikty libretto napisali Salvatore Cammarano i Leone Emanuel Bardare. Część z tych nieprawdopodobnych sytuacji dzieje się na długo przed rozpoczęciem akcji opery. „W tym miejscu należy wspomnieć, że nie ma wśród żyjących ludzi takiego, który by umiał streścić libretto Trubadura. Był podobno w Tworkach stary zasiedziały tam wariat recydywista, który je rozumiał, Po długich studiach udało się biedakowi odkryć na czym polega dramat i rozpacz w tej operze.” – napisał przed lat Roman Jasiński. Ale też przyznać trzeba, że krwawych komplikacji i nieprawdopodobnych sytuacji to nam autorzy libretta nie żałowali. Najpierw okrutny hrabia pali na stosie starą Cygankę, z kolei jej córka porywa w odwecie jednego z synów hrabiego, którego w akcie zemsty zamierza rzucić w płomienie stosu, na którym ginie jej matka. Jednak przez chwilowe roztargnienie wrzuciła na stos własnego syna. Teraz w akcie skruchy wychowuje syna wroga jak własne dziecko. W ciągu dalszej akcji jej motorem napędowym stają się: miłość, nienawiść, chęć zemsty, zazdrość, trucizna, kowadła i sztylety krzyżujące się w zgoła nieprawdopodobnych sytuacjach. Wszystko to prowadzi do tragicznego finału, w którym pada okrutne zdanie: ”zabiłeś właśnie własnego brata.” Najlepiej i najkrócej ujął treść Trubadura słynny tenor Leo Slezak – „Chociaż śpiewałem w tej operze wiele razy to jednak do dzisiaj nie wiem o co tam chodzi.”

Trubadur, Natalia Stokowacka – Leonora, Bogdan Paprocki – Manrico, Opera Warszawska styczeń 1959

Na szczęście Verdi do tego mocno pogmatwanego libretta stworzył wyjątkowo piękną, nadzwyczaj melodyjną, muzykę, dając jednocześnie śpiewakom pełne pole do wokalnego popisu. Bo, jak mawiał Caruso, – „.. do Trubadura potrzeba tylko czterech najlepszych głosów (tenor, sopran, baryton i mezzosopran) na świecie. Właśnie dla tej pięknej muzyki wspaniałych arii (z tej opery pochodzi słynna stretta Manrica Di quella pira z wysokim „C” w finale) duetów i wielkich scen zbiorowych z udziałem chórów (znany chór Cyganów „z kowadłami”) biega się od ponad 150 lat na każde przedstawienie Trubadura.  Jednak nie do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w  Warszawie, gdzie ostatni raz wystawiono tę operę w 1970 roku. Może już czas do niej wrócić?!

Jeszcze bardziej nieprawdopodobne libretto skonstruował Eugéne Scribe do Roberta Diabła pięcioaktowej opery Giacomo Meyerbeera. Tytułowy bohater Robert z Normandii – owoc, grzesznego związku księżniczki Berty z szatanem, przejmuje wszystkie diabelskie cechy swojego ojca. Kocha pojedynki, porywa piękne dziewczyny, uwodzi żony swoich przyjaciół, sieje strach i zgorszenie. Pomaga mu w tym wszystkim przyjaciel Bertram, który jak się później okaże – jest szatanem w ludzkim ciele, i jego ojcem. Obaj panowie przez pięć aktów piją, grają w karty, oszukują, kochają i pojedynkują się. W finale paskudny szatan Bertram, zgodnie z duchem czasu zapada się pod ziemię (wraca do piekła). Uratowany przed  niechybnym  potępieniem Robert żeni się z sycylijską księżniczką Izabellą, która mimo jego podłego charakteru obdarzyła go szczerym uczuciem, co zresztą przyniosło mu wybawienie. Po drodze potykamy się o cyrografy, testamenty, zdrady oraz w finale rozstępujące się mury katedry w Palermo. By to wszystko zrealizować konieczny jest rzadko spotykany rozmach inscenizacyjny. Po polskiej premierze, która miała miejsce 16 grudnia 1837 roku w Warszawie, napisano – „ … z takim przepychem żadne dzieło nie było przedstawione w tutejszej stolicy; 7 dekoracji Sacchettiego, 270 nowych kostiumów, i rozbudowane chóry. Cała ta wystawa kosztowała ponad 150 tysięcy złotych polskich. 

Prorok, La Scala 1824, projekt scenografii Alessandro Sanquirico

Podobnie jest w pięcioaktowym Proroku, do którego libretto napisał również Eugéne Scribe, zwany księciem paryskich librecistów. Zagęszczenie nieprawdopodobnych sytuacji jest tak duże, że trudno się w tym wszystkim doszukać odrobiny logiki. Kulminacyjną sceną opery jest eksplozja pałacowej prochowni grzebiąca wszystkich bohaterów – przynajmniej librecista nie miał dylematu kogo uśmiercić, a komu pozwolić przeżyć. W akcji krzyżują się zdrady, masakry, egzorcyzmy, samobójstwa, anabaptyści i żołnierze. Mamy też paradne marsze, procesje i zbrojne starcia. Bogactwo nie do opisania i ogarnięcia na scenie.   

Oczywiście obie opery mają świetną konstrukcję dramaturgiczną, piękną muzykę oraz wielkie sceny zbiorowe z udziałem rozbudowanych chórów. Wszystko to razem wzięte zapewniało przez wiele lat, obu operom, wielką popularność. Jednak skala trudności rozbudowanych arii, duetów i scen ansamblowych sprawia, że dzisiaj mało kto chce się z nimi mierzyć. Po II wojnie, żadna z naszych scen operowych nie zdecydowała się a wystawienie którejś w wymienionych oper Meyerbeera. Innej zresztą też nie! Warto przypomnieć, że w okresie od 1870 do 1939  opery Meyerbeera cieszyły się w Warszawie dużą popularnością i były niemal stale obecna w repertuarze. Pierwszą operą tego kompozytora wystawioną na stołecznej scenie był wspomniany wyżej Rober Diabeł. Druga opera Meyerbeera Afrykanka pojawiła się na warszawskiej scenie dopiero w 1870 roku. Rok później wystawiono Proroka, Hugenotów poznali warszawscy melomani w 1885 roku. Wszystkie do 1939 roku, były kilkukrotnie wznawiane. 

Semiramida,  La Scala, 1824

Przy Semiramidzie Giacchino Rossineigo z librettem Gaetano Rossi’ego bledną najwymyślniejsze nawet horrory. Mamy tutaj wiszące babilońskie ogrody, modlące się tłumy, pochody kapłanów, otwierający się grobowiec i szwendającego się po scenie ducha zmarłego męża Semiramidy. Tytułowa bohaterka okazuje się matką młodego wodza, którego ma właśnie poślubić. Trzech rywali walczy o serce widma księżniczki Azemy. Jest jeszcze Książę Idreno, facet bez przydziału, ale za to mający do zaśpiewania dwie wirtuozowskie arie, do wykonania których trudno dzisiaj znaleźć wykonawcę. Ponadto na scenie królują nieodmiennie: trucizna, sztylety, paradne pochody, tajemnicze wizje i przepowiednie. W finale syn zabija matkę, którą akt wcześniej miał poślubić. Przyznacie Państwo, że skóra cierpnie od nadmiaru pozbawionych większego sensu sytuacji.

Jeżeli przy śledzeniu akcji Semiramidy można się co nieco pogubić, to za opowiadanie treści dwuaktowego Tankreda  również z librettem Gaetano Rossi’ego, nikt się już nie bierze. Najczęściej poprzestaje się na stwierdzeniu, to piękna melodyjna opera, której należy słuchać, nie zagłębiając się zbytnio w jej melodramatyczną treść. Zresztą stopień trudności arii w tej operze przyprawiał – i nadal przyprawia – o sercowe palpitacje wielkie operowe divy, które podjęły się wykonania partii tytułowego bohatera. Rossini potrzebował dwóch aktów by opowiedzieć historie Tankreda. Ale znacznie wcześniej bo w 1702 roku skomponował Tankreda  André Campra, ale by wyczerpać temat potrzebował aż pięiu aktów, o jeszcze większym stopniu pogmatwanej akcji. U Rossiniego Tankreda kocha Amenaida u Campry Tankreda darzy miłością przemieszaną z nienawiścią Hermina, w której zakochany jest Ismenor. W obu przypadkach nagromadzenie nieprawdopodobnych sytuacji i komplikacji jest podobne, choć różne w swej wymowie. 

Tankred, w Warszawskiej Operze Kameralnej 2008

Semiramidę najpierw zrealizował Teatr Wielki w Poznaniu w 1994 roku w reżyserii Giovanniego Pampiglione – premiera 29 maja. W głównych partiach wystąpiły Agnieszka Kurowska (Semiramida) i Ewa Podleś (Arsace). Cztery lala później Teatr Wielki w Warszawie – wystawił inscenizowaną wersję koncertową – premiera 13 i 15 lutego 1998. Obsada była powtórką poznańskiej, Semiramidą była Agnieszka Kurowska, partię Arsace śpiewała Ew Podleś. Tankreda wystawił w 2000 roku Teatr Wielki w Warszawie w inteligentnej reżyserii Tomasza Koniny w pamiętnymi kreacjami wokalnymi Ewy Podleś i Agnieszki Wolskiej. Osiem lat później zdecydowała się na ten krok Warszawska Opera Kameralna – premiera 6 maja 2008. Reżyserował Maciej Prus. Partię tytułowego bohatera śpiewała z powodzeniem Anna Radziejewska. W Operze Kameralnej wystawiono nowoodkrytą (w latach 70. XX wieku) wersję z Ferrary, w której Tankred nie umiera. Powszechnie uważa się, że muzyka tej opery stanowi –„…najbardziej sugestywną i płomienną ilustrację uczuć miłosnych, na jaką kiedykolwiek zdobył się Rossini.” – Wiarosław Sandelewski.    

Adam Czopek